środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 4: Kontratak.

( Wszystkie wyjaśnienia niezrozumiałych dla niektórych wyrazów na końcu postu. Słowa, które posiadają wyjaśnienie są zaznaczone gwiazdką :D)
      Elsa uklękła na zimnej podłodze wciąż pokrytej szronem, lodem oraz śniegiem. Wlepiła wzrok w jeden punkt, a ręce bezwładnie leżały obok. Zaczęła wszystko jeszcze raz analizować. Całe zajście stało się za szybko. Nie do końca wierzyła w to, co przed chwilą zaszło w komnacie. W jednym momencie bawiła się z Jackiem, a teraz? Teraz jest sama, a Jacka nie ma.... Gdzie jest? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Dźwignęła się z podłogi. Stała chwilę. Patrzyła to na rozbitą szybę, to na swoje stopy a to na zimny pokój. Podniosłą z podłogi laskę Jacka i zaczęła się jej wpatrywać. Była nieprzyjemnie zimna bez dotyku Jacka, bez jego obecności. Po policzku władczyni spłynęła łza, w głowie utworzył się obraz roześmianego Jacka, kiedy bili się na śnieżki.
Co robić?, pomyślała, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Starała się nie panikować, jednak z minuty na minutę popadała w coraz większą histerię. Kiedy już poziom jej paniki doszedł do maximum, wybiegła z pokoju i, nie zamykając drzwi, pobiegła w stronę komnaty siostry. Przecież ktoś musi wiedzieć! Gdy Elsa wpadła z hukiem do pokoju siostry, nawet jej nie obudziła. Anka jak zwykle spała zgięta wpół i śliniła się, jakby była lamą. Królowa jednym, sprawnym ruchem znalazła się przy łóżku siostry i zaczęła mówić w zawrotnym tępie:

- Anka! Jacka porwali! Nie wiem gdzie! On był, a potem nie i znikł a ja w ryk!- księżniczka leniwie otworzyła oczy. Podniosła wzrok. Kiedy tylko zobaczyła przerażoną siostrę z wielkimi oczami, wystraszyła się i usiadła. Złapała obydwoma rękoma ramiona wystraszonej siostry.
- Możesz powtórzyć? Tylko spokojnie...- poprosiła Anka. Elsa oddychała szybko. Mimo, że patrzyła prosto w oczy siostry, to myślami była przy Jacku.
-Elsa...- powiedziała delikatnie Ania. - Słyszysz mnie? - Elsa wzdrygnęła się po czym odpowiedziała:
- Naturalnie, że słyszę....
- No dobra widzę, że coś z tobą nie tak! Mów, bo się zaczynam niepokoić. Huśtawki nastroju to poważna sprawa! - Elsa zdjęła dłonie siostry z ramion. Wzięła głeboki oddech.
- Jack zamroził mi tej nocy budzik, przez co nie pojechałam na spotkanie. Rano bardzo się zdenerwowałam poszłam do jego pokoju. Zaczęliśmy bić się na śnieżki. Spodobało mi się to. Rozpętała się wielka bitwa. W pewnym momencie zrobiło się ciemno. Do komnaty wlazł obrzydliwy, ciemny facet z pomarańczowymi oczami.  Znaczy się, wtedy jeszcze go nie widziałam.. Jack rozmawiał z nim, mnie wydało się to dziwaczne. - Elsa przerwała na chwilę. Sprawdziła jak przyjęła wiadomość siostra. Anna przestała się uśmiechać. Wydała się zaniepokojona.
- I co? - spytała cicho Ania, lecz zaczynała domyślać się strasznej opcji.
- Mówił, że chce mu coś zaoferować. Nie wsłuchiwałam się dokładnie. Potem jednak poczułam strach i zobaczyłam go.... No i po krótkiej konfrontacji skończyło się tak, że porwał go wybijając szybę. Wpadłam w histerię, chciałam go złapać, ale był już za wysoko. Znikł gdzieś... - Elsa usiadła z rezygnacją na łóżko Anny i wybuchła płaczem, kryjąc twarz w dłoniach. W pokoju zaczął padać śnieg. Milczały przez chwilę. Anka przytuliła siostrę.
- Elsa spokojnie... Znajdziemy go. Powiemy strażnikom i pojedziemy go poszukać. - księżniczka starała się znaleźć jakiekolwiek pozytywy, mimo że miała świadomość o powadze sytuacji.
- Nie, nie mogę narażać moich ludzi. Ty nie wiesz, jaki ten cały Mrok może być silny. Ja zresztą też. - Elsa cicho wyznała smutną prawdę. - Pojadę sama. To moja sprawa i moja wina. Idę się ubrać i jadę...
- Chyba sobie żartujesz! Nie puszczę cie samej! - zaprotestowała Anna. Elsa wstała i spojrzała na nią jak zwykle poważnie i ponuro. Anka zrozumiała, że nie ma co się kłócić. Przytuliła tylko siostrę i zagroziła szeptem:
- Tylko nie waż mi się umierać!
- Bez przesady.... - Władczyni wycedziła przez zęby i wypełzła z ramion Anki, spojrzała na nią poważnym wzrokiem, mówiącym: "nie waż się za mną iść". Elsa wybiegła z komnaty, po czym skierowała się w stronę swojego pokoju. Ubrała się szybko i skierowała się w stronę wyjścia.
            Na dworzu było chłodno. Elsa nie zwracała na to uwagi i zdecydowanym, szybkim krokiem szła do stajni. Już po chwili czuła przyjemny zapach siana i końskiej sierści.
- Kristoff? - zawołała niepewnie. Reakcja chłopaka była natychmiastowa. Wyłonił się z ostatniego boksu* z kopystką* w ręku.
- Tak? O, Elsa!...Co ty tu robisz? Nigdy wcześniej nie widziałem cię w stajni! - stwierdził wesoło.
- Mam prośbę. Mógłbyś osiodłać* mi konia? Potrzebuje gdzieś jechać.
- Oczywiście, nie ma sprawy. - zgodził się Kristoff. - A mogę wiedzieć po co ci koń? - spytał
- Jasne, ale to długa historia a ja nie mam czasu. Anna ci powie. - wyjaśniła po czym usiadła na beli siana. Przyglądała się, jak blondyn siodła dla niej karego konia. Obrzydliwie karego konia. Kojarzył jej się z rumakami Mroka, o których mówił Jack. Na szczęście ten uroczy karek miał przepiękne piwne oczy i wcale nie wyglądał na chudego. Kristoff niezręcznie zakładał czaprak* i siodło*. Biedny koń strasznie cierpiał, kiedy chłopak za mocno dociągnął popręg* na raz. Z ogłowiem* walczył dobre dziesięć minut, bo poplątało mu się, a ogier kręcił się w boksie. W końcu jednak wszyscy stali przed stajnią.
- To ja idę do Anki. - powiadomił krótko Kristoff na odchodnym. Else zostawił samą z koniem. Królowa nigdy wcześniej nie jeździła sama na koniu. Stąd też nie wiedziała jak wsiąść. Po kilku nieudanych próbach z rezygnacją oparła się o szyję ogiera. Pogłaskała go czule po pysku.
- Gdybyś tylko rozumiał ludzką mowę, to poprosiłabym się żebyś się zchylił. - Powiedziała patrząc mu w błyszczące oczy. Nagle zwierzę odepchnęło od siebie Elsę i jakby za sprawą magii uklękło.
- Jesteś kochany! - zaszczebiotała Elsa, po czym sprawnie wdrapała się na siodło. Na górze czekał na nią kolejny dylemat. Jak ruszyć? Próbowała sobie przypomnieć, jak jej ojciec zazwyczaj namawiał konia do ruchu. Olśnienie przyszło nienaturalnie szybko. Przypomniała sobie, że delikatnie trącał go łydkami i wypychał brzuch oraz biodra w przód . Powtórzyła ruch a ogier ruszył wolnym stępem*. Nie miała za co go klepać, ale i tak pochwaliła zwierzaka. Po chwili ruszyła szybkim kłusem* PRÓBUJĄC anglezować*, tak jak to robił jej tata w przeszłości. W technice mogła zdać się na wspomnienia związane z ojcem.


   Jack desperacko krążył po niebie, szukając Arendelle lub znajomych okolic. Bez skutku. Wciąż tylko las las i las. Bezskutecznie nawoływał i krzyczał o pomoc. Kompletnie nic nie przynosiło skutków. Opuścił się na ziemię. Szedł przed siebie ze zwieszoną głową. Nie miał laski, był sam i do tego Elsa jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przeanalizował beznadziejność sytuacji i westchnął. Jeszcze niżej spuścił głowę i nie patrzył przed siebie. Nie miał sił już uciekać. Wydawało mu się, że i tak znajduję się wystarczająco daleko od tego wstrętnego faceta.... Znienawidził go jeszcze mocniej.
Nagle ziemia zaczęła się pod nim trząść, a kamyki podskakiwały. Nie było to z pewnością trzęsienie ziemi, ale uciekające w panice stado jeleni tak! Jack rzucił się do ucieczki. Kilka razy próbował wzbić się w powietrze, ale miał za mało sił. Musiał zdać się na nogi. Biegł bardzo szybko. Zupełnie zapomniał o wszystkich możliwościach zboczenia z drogi, czy wielu innych. Pędził na oślep, byle żeby spanikowane zwierzęta nie dogoniły go. Kiedy siły zaczęły go jeszcze mocniej opuszczać, spanikował i moment wystarczył, aby stało się nieszczęście. Chłopak potknął się lewą nogą o wystający korzeń i walczył dobre pięć sekund z równowagą. Tym razem szczęście mu nie dopisało, ponieważ jego prawa kostka wygięła się w nienaturalny sposób i runął na ziemię waląc twarzą o podłoże. Po kilku sekundach nad nim przeskoczyło kilka dorodnych jeleni. Tylko jeden z nich minimalnie zahaczył o plecy. Kiedy niebezpieczeństwo minęło, Jack złapał się za kostkę i zajęczał z bólu. Cała twarz i bluza była w piachu, a ból przeszywał jego całe, obolałe ciało. Leżał chwilę skulony. Potem zaczął walić wściekle pięścią o ziemię i przeklinać samego siebie. Po pięciu minutach furii otarł twarz ze żwiru i usiadł. Spojrzał wściekle na skręconą kostkę, jakby była żywą istotą i prowodyrem całej sytuacji.
-Co za złośliwa, beznadziejna noga! - wrzeszczał.
 Kilka razy usiłował zrobić sobie gips z lodu, jednak na nic jego wysiłki. Jack Frost bez laski, to jak Elsa bez rąk, pomyślał. Elsa....... I jak jej tu teraz wyjaśnić, że Mrok ma na nią chrapkę?, głowił się Jack.
Myśl o niej dodała mu wiary w siebie. Chciał z nią teraz być. Polubił ją. Ciekawe czy ona też się o mnie martwi?, rozmyślał.
W końcu odważył się na bolesny ruch. Z jękiem dźwignął się do kucek. Kostka spuchła. Na razie nie jakoś drastycznie, ale spuchła. Jacka było stać tylko na zimny okład. Dotknął nabrzmiałego miejsca i wpuścił w nie strumień zimna. Poczuł niewyobrażalną ulgę. Przymknął oczy po czym wstał z bólem. Rozejrzał się i, z wiarą na znalezienie Arendelle, ruszył przed siebie.
        Po godzinie katorgi poszukiwania Jacka nie odniosły skutku. Utykał i z każdą minutą coraz trudniej stąpał po ziemi.
- Genialnie - mówił do siebie - Akurat teraz. Zgubiłem się, stadko rąbniętych jelonków pomyślało, że chcę pobawić się ze nimi w berka, mam skręconą kostkę a na czole siniaka.
 Westchnął i przystanął na chwilę. Rozejrzał się. Krajobraz nie różnił się ani trochę od tego, który widział pięć minut temu. Wszystkie drzewa wyglądąły tak samo a trawa  czas miała tak samo mocny, zielony kolor. Jack ruszył ponownie, podskakując na lewej nodze.
Nagle usłyszał, że krzaki z lewej strony ruszają się. To zdecydowanie nie był ruch od wiatru. Liście i gałązki poruszały się z zawrotną prędkością i z każdą sekundą poruszały się coraz szybciej. Jack wystraszył się. Błagam,  tylko nie kolejne świrnięte zwierzęta!, pomyślał i cofnął się o kilka marnych kroczków. Po chwili przekonał się, że źródłem ruchu było zwierzę. Do tego znajome mu zwierzę. Koń. Czarny jak smoła koń z Aredelle.
A jednak mnie szukali!, rozentuzjazmował się Jack. Jedynym powodem jego zdziwienia było to, że przygalopował bez jeźdźca. Z siodłem, ale bez jeźdźca. Jack rozpostarł ramiona tak, aby koń nie miał wyjścia i musiał zatrzymać się przed nim. Udało się. Chłopak zatrzymał konia i pogłaskał po nosie.
- A co ty taki porzucony? Hmmmm? - spytał ogiera.
Nagle liście znowu zaczęły się poruszać tylko że o wiele wolniej. Gdzieś z głębi krzaków dochodził głos.
Jack natychmiast go poznał. Na całym świecie nie było takiego specyficznego tonu. Uśmiechnął się do siebie od ucha do ucha i poczekał, aż Elsa zdąży wyleźć z krzaków. Kiedy tylko znalazła się na ścieżce, rozejrzała się wielkimi, błękitnymi jak płyn do sptyskiwaczy oczami. Zobaczyła konia, a potem Jacka. Chłopak parsknął śmiechem, widząc jej nową, potarganą fryzurę, ozdobioną liśćmi i podarta, ubłoconą suknie. I tak wyglądała pięknie.
- Cześć, Elsa! - zawołał, drżącym od śmiechu głosem. Dziewczyna wyrzczerzyła do niego zęby. Jack puścił wodzę konia i przykuśtykał do
Elsy. Był bardzo blisko. Popatrzył na nią chwilę i przytulił. Elsa ledwo mogła oddychać, ale poczuła dziwne ciepło w sercu.
Miłe uczucie, stwierdziła.
- Ty weź sie odczep! Udusisz mnie! - warknęła. Jack nie przejmował się tym. Elsa podniosła brew. -Zachowujesz się jak dziecko!
- A ty za to wyglądasz jak upiór. - odparował Jack. Elsa zaśmiała się cicho. Potem Jack uwolnił ją z uścisku.
- Co ci się stało w nogę? - zapytała.
- Jelenie mnie wystraszyły i podczas ucieczki skręciłem ją sobie. - wyjaśnił, po czym spojrzał zawadiacko na Elsę. - A ty jak spadłaś z konia?
- Jenienie biegły i go wystraszyły. - po  tych słowach obaj się roześmiali. W pięć minut potem Jack, po ciężkiej walce z wsiadaniem na konia, klapnął zmęczony na siodło, a Elsa prowadziła spoconego ogiera w ręku, co chwilę głaszcząc go po pyszczku i mówiąc jaki jest cudowny. Miała rację. Koń był prześliczny.  Sierść błyszczała mu na słońcu, a piwne oczy mieniły się jak małe światełka. Jak na ogiera nie był bardzo narowisty. Po prostu trochę płochliwy, ale niezwylke rozumny i pojętny.
- Jak daleko jesteśmy od Arendelle? - spytał Jack.
- Dokładnie to nie wiem. Nie mniej jak z pięć, sześć kilometrów. - odparła Elsa, nie przestając głaskać konia.
- W sumie to mnie to nie martwi. Noga zdąży odpocząć. To ty będziesz musiała iść! - dokuczył jej Jack. Elsa posłała mu złośliwe spojrzenie.
- Uważaj, bo się rozmyślę i będziesz sam musiał sobie radzić z przewrażliwionym koniem! Kto wie, może jelenie gdzieś tu są?
- Marwiłaś się o mnie? - zapytał nagle Jack.
Elsa spojrzała na niego zaskoczona.
- T...tak.. A co myślałeś! Nie miałabym pracownika od wzmacniania murów! - potem zamilkli, a Jack stracił wszelkie nadzieję na sympatię Elsy. W sumie nie wiedział, czemu jest z tego powodu zawiedziony. Był zwykłym wieśniakiem z niesamowitą moca, który pracuje dla pieknej władczyni.
Jechali w ciszy dobre piętnaście minut, kiedy Jackowi przypomniała się groźba Mroka. Poczuł dreszcz na ciele. Bał się o Elsę. Ten typ mógł w każdym momencie zaatakować. Niestety nie wiedział, z której strony przyjdzie atak i w jakiej postaci. Mógł tylko czekać i chronić królową. Ze skręconą kostką bedzię to oczywiście trudne, ale postara się jak najmocniej o nią troszczyć. Właściwie nie wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mu na tej złośliwej istocie. W każdym razie lubił ją bardzo. Niepokoił go fakt, że cały czas coraz mocniej się do niej przywiązywał. Postanowił, że na razie nie będzie mówił Elsie o Mroku i jego planie. Nie chciał jej dodatkowo denerwować.Dopiero co się zrelaksowała i odstresowała. Poczeka jakiś czas.
 Elsa prędzej czy później niestety i tak się dowie, ale na razie niech nic nie wie, pomyślał, po czym odepchnął tę myś od siebie i pogłaskał konia po zadzie.
Resztę drogi też przetrwali w milczeniu. Nikt nie musiał nic mówić. Obydwoje cieszyli się na swój widok. Elsa doznała dziwnego uczucia, kiedy go zobaczyła. Coś jakby ulgę. Lubiła Jacka. Podobał jej się jego styl bycia. Może czasami denerwował, ale był uroczy.
Wkrótce dotarli do bram Arendelle. Odetchnęli oboje i spojrzeli na bramę. W momencie, gdy podjechali bliżej Anka od razu wyleciała im na przywitanie.
- Mówiłam, że go odnajdziesz! Nie trzeba było płakać! - krzyknęła i rzuciła się siostrze na ramiona. Elsa zarumieniła się, gdyż Jack był przy niej i wszystko słyszał. Spojrzała na niego niepewnie. Patrzył się na nią z małym, szyderczym uśmieszkiem, ale zrobił się czerwony jak burak, co było do niego niepodobne. Potem odprowadziła konia do stajni i przekazała wodzę Kristoffowi.
- I co? Anka ci powiedziała? - zapytała Elsa, widząc wyraz twarzy chłopaka. Skinął głową, uśmiechnął się do niej i mruknął, że dobrze, iż znalazła Jacka i nic jej nie jest. Potem poszedł z ogierem do boksu.
Królowa wróciła do Jacka. Kiedy zaczął kuśtykać, złapała go pod pachę i pomogła dojść do jego komnaty. Śnieg zdążył się roztopić i było tam sporo wody. Elsa westchnęła i powiedziała:
- Idziemy do mnie. Do wieczora będzie sucho.  Służący na razie mają czas wolny. Cieszyli się swobodą, bo ciebie nie było.
Jack uśmiechnął się pod nosem.
- No dobra, mam nadzieję, że jakoś dojdę - powiedział i razem z Elsą powlókł się do jej komnaty.  Kiedy tylko weszli, Elsa kazała mu wleźć do łóżka i leżeć, a ona w tym czasie pójdzie po coś do picia i jedzenia. Został sam. Rozglądał się wokoło. Było tak czysto i schludnie. Nie potrafił pojąć, jak można żyć w tak pustym pokoju. On nie wytrzymałby tu długo. Zaraz, zaraz... Przecież aktualnie jest na to skazany! Targał swoją srebrzystą czuprynę i patrzył dookoła, nie mogąc znaleźć miejsca, gdzie mógłby zatrzymać wzrok. Po pięciu minutach drzwi się otworzyły i do komnaty weszła zmachana Elsa, niosąc srebrną tacę z ciastkami i szklanką wody.
- Wow! Myślałem, że królowe nie przygotowują posiłków! - dokuczył jej Jack, z zapałem wyciągając rękę po ciastko z kremem.
- Ha, ha, ha... - mrunęła ironicznie Elsa, po czym usiadła w nogach łóżka. Jack zmrużył oczy i spytał z ciekawością:
- Pewnie nie spędzałaś tu dużo czasu przed moim przyjazdem i przed koronacją? - Elsa drgnęła. Wlepiła wzrok w podłogę. Przypomniała jej się młodość. Młodość spędzona w samotności i depresji.
- A żebyś wiedział, że nawet sporo. - burknęła tylko i od niechcenia ugryzła kawałek ciasteczka.
- A to ,,sporo'', to ile? - dopytywał się Jack. Władczyni wzięła głęboki oddech.
To będzie trudna rozmowa, pomyślała.
- Widzisz... To długa historia. Jako dziecko codziennie bawiłam się z Anką moją mocą. Było bardzo wesoło. Ona tak się cieszyła, zresztą, ja również. - Elsa zaczerpnęła oddechu. - Niestety, pewnej nocy podczas zabawy uderzyłam Anie w głowę odłamkiem lodu. jakbym trafiła ją w serce, mogłoby jej teraz nie być w królestwie. Trolle ją uratowały, ale wyczyściły z jej pamięci wspomnienia o mojej mocy, o naszym wspólnych chwilach podczas zabawy w domu pełnym śniegu na radości w ogrodzie. Ja natomiast nie mogłam sobie wybaczyć skrzywdzenia siostry, nie mogłam opanować swojej mocy i...... Przesiedziałam w tej komnacie całą resztę dzieciństwa i młodości. Nie akceptowałam swoich zdolności, ta moc była jak kula u nogi. Była ciężarem, który musiałam nosić przez całe dzieciństwo. - Elsa odlepiła wzrok od podłogi i zwróciła go na Jacka. - Wiesz, jak to jest, kiedy tracisz najbliższą ci osobę, ale nie możesz się z tym pogodzić, bo wiesz, że to twoja wina?
Jack spojrzał Elsie w oczy. Błękitny blask Elsowego spojrzenia zastąpiony był stłumionymi przez lata uczuciami, smutkiem i samotnością. Oczy Jacka były błyszczały, jak zawsze, ale widać było w nich smutek i tęsknotę za czymś, czego nie może już odzyskać, przepadło. Moze wiedział, co ona czuje?
-Tak, znam doskonale to uczucie.
Elsa westchnęła długo i zwróciła wzrok na swoje splecione ręce.
-Cały czas siedziałam w przygnębieniu, samotności.  A było jeszcze gorzej, bo.... -Elsa chrząknęła, by powstrzymać łzy. - rodzice zatoneli w sztormie. Nawet nie mogłam się z nimi porządnie porzegnać jak Anka, przytulić się i wycałować. Zrobiłabym im krzywdę, bałam się o wszytskich, tylko nie o siebie. To działało na tej zasadzie, że ja cały czas się bałam, a przez to nie potrafiłam opanować mocy. - Elsa skończyła swoją opowieść i spojrzała wyczekująco na Jacka.
- Ojej, nie wiedziałem, że trolle istnieją! No patrzcie! - powiedział sztucznie wesołym tonem. Westchnął, widząc smutny wyraz twarzy Elsy. - Przykro mi, Elsa.... Ja też prawie cały czas byłem sam. Wiesz, mówiłem ci już. Moja sio...- Jack się zająkał, jego oczy się zaszkliły, ale szybko pociągnął nosem i kaszlnął, wgapił się w podłogę.-Współczuje tobie i Ance z całego serca. Obie na pewno cierpiałyście. - stwierdził Jack i napił się wody. Uśmiechnął się dla rozluźnienia atmosfery. Zrozumiał, dlaczego Elsa była taka ponura. Po prostu tak się wychowała. Zamknięta i zdana tylko na siebie. Zmuszona dorosnąć, gdy jej wiek można było policzyć na palcach jednej ręki. Okropność... Jack jeszcze nie dorosnął.
-Mhmmmm! - mruknęła zdecydowanie i głośno królowa. Nagle Jackowi przypomniało się coś ważnego. BARDZO ważnego.
- Ej.... A gdzie moja laska? - Jack poderwał się nerwowo i zaczął spośpiesznie błądzić wzrokiem po pokoju. - Muszę jej poszukać! Jest bardzo ważna! - krzyczał usiłując wstać, ale dziewczyna sprawnie go przytrzymywała.
- Te! Jak będziesz sie tak rzucać, to nigdy nie wyzdrowiejesz! Leż, a ja pójdę po tą twoją niebywale ważną laskę. Zdaje się, że wiem gdzie jest. - powiedziała, po czym potruchtała do drzwi i wyszła. Przebiegła przez korytarze i weszła do opustoszałej komnaty Jacka. Nadal panowała tam zgroza i chłód, lecz odrobinę przyjemniejszy, bo Jack był w zamku. Na ziemi było widać niewielką ilość czarnego piachu, ale i tak śmierdziało jak w grobie. Zdążyło już odrobinę przeschnąć, ale Elsę mimo wszystko komnata przyprawiała o dreszcze. Zaczęła ostrożnie rozglądać się za laską, próbując przypomnieć sobie, co zrobiła z nią rano. Najprawdopodobniej rzuciła ją w panice wybiegając z pokoju. Nagle spostrzegła ją pod ścianą.
Jakim cudem ja jej nie zobaczyłam?, zastanowiła się, po czym podniosła przyjemnie zimną laskę. Chłód przeszył jej ciało, ale wydało jej się to miłe. Zamknęła komnatę i skierowała się w stronę swojej komnaty Idąc przez ostatni hol, spostrzegła Anię idącą naprzeciwko. Ta uśmiechnęła się i spytała:
- I jak? Jack trzyma się jakoś?
- Mam nadzieję. Energi ma dużo! Musiałam leźć do jego komnaty po laskę, bo wpadł w panikę, jak zobaczył, że jej nie ma przy sobie. - Wyjaśniła Elsa patrząc na oszroniony patyk. Anna parsknęła śmiechem, po czym spojrzała na siostrę zawadiacko.
- A ty? Zmieniłaś swoje upodobania? Teraz będziesz chodzić w przebraniu za potwora z bagien? - spytała wesoło.
Elsa spojrzała w dół, na swoją sukienkę. Ubrudzoną, podartą i pogniecioną. Jak ona wyglądała? Byął przecież królową! Elsa roześmiała się, a z nią Anka.
- Faktycznie. Jak któryś ze służby mnie tak zobaczy, to pomyśli, że jestem wariatką. Lepiej będzie, jeśli pójdę oddać mu tę laskę i się przebiorę! - powiedziała. Anna roześmiała się i poszła dalej, machając siostrze na pożegnanie. Elsa odwzajemniła ruch ręką, w której trzymała magiczny patyk, przez co wystrzelił z niego niegroźny strumyk mrozu.
Nie umiem się tym posługiwać, stwierdziła w duchu i popędziła dalej. Ale Jack umie, więc to nie musi być takie trudne.
        Kolejne pięć dni Jack spędził w łóżku, ale od trzeciego dnia wrócił do swojej komnaty. Elsa opiekowała się nim jak zawodowa pielęgniarka. Było mu miło, że chociaż jedna osoba tak się poświęca i traci swój cenny czas.
Władczyni miała naprawdę sporo roboty. Podpisywała papiery, płaciła za wykarmienie zwierząt i ludzi, musiała dbać o całe królestwo. Jack się dziwił, że jeszcze nie dostała załamania nerwowego.
 Cudem wszystko wykonywała szybko i sprawnie. Od rana do wczesnego popołudnia sprawowała obowiązki, a potem do wieczora zajmowała się Jackiem. Rozmawiali tak dużo, że Jack z początku zapomniał o tym, że cały czas siedział w łóżku, lecz w końcu sobie przypomniał i zaczął gadać, że chce wracac do pracy, którą na serio lubił.
 On bronił się, że jest już coraz lepiej i nie musi leżeć cały dzień w łóżku. Elsa uparcie zostawała przy swoim i trzymała go w komnacie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Elsa, ja na serio nie wytrzymam tu ani chwili dłużej! Muszę wyjść pobiegać! - narzekał Jack po pięciu dniach spędzonych w czterech ścianach.
- Nie ma mowy! Nie puszczę cie! Jak pogorszysz sobie stan nogi, to będę miała wyrzuty sumienia, a nie chcę dogadzać ci przez wieczność! Jesteś tu po to, aby pracować, a nie odpoczywać! - warknęła Elsa, strzepując okruchy ciastek, ostatniego podwieczorka Jacka, z jego pościeli na rękę.
- Przepraszam bardzo, ale to ty mnie tu kisisz! - odparował Jack, kiedy Elsa podchodziła do okna i uchyliłą je, aby wyrzucić okruchy.
- No właśnie po to, żebym nie musiała się tobą za długo zajmować. - odgryzła się Elsa. Podziałało. Jack zaczął żartobliwie naśladować małego, grubego, naburmuszonego dzieciaka, który nie dostał kawałka tortu. Spojrzał na dziewczynę spode łba.
-Mogłabyś pozwolić chociaż na pół godziny... - Wyburczał Jack nie zmieniając wyrazu twarzy. Elsa popatrzyła na niego chytrze. Jedną brew uniosła a drugą opuściła ( taka bajkowa mina, której nikt w realu nie umie powtórzyć tak ładnie, jak to wychodzi animowanym postaciom :D). Na jej ustach pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Piętnaście minut. - zaczęła z podstępnym tonem. Oparła ręce o biodra.
- Dwadzieścia! - targował się Jack.
- Piętnaście! - upierała się Elsa.
- Osiemnaście!
- Siedemnaście i ani minuty więcej! - rozkazała ostatecznie królowa. Jack zrozumiał, że znudziło jej się targowanie i nie ma dyskusji. Wyglądała na naprawdę zadowoloną z wygranej kłótni.
Jack wiedział, że w rzeczywistości nie była wredna. Po prostu bardzo uparta i nawet wesoła. Nie jakoś olbrzymio, ale jakieś tam poczucie humoru posiadała.
Może to dzięki mnie?, pomyślał.
Wstał powoli, podparł się laską. Kostka miała się znacznie lepiej. Jack mógł pewniej na niej stawać, a opuchlizna zupełnie znikła. Ale kość nadal była poobijana i chłopak jeszcze nie pozwalał sobie na odpychanie się nią i przenenoszenie ciężaru ciała na zbyt długo. Tak więc wyszedł na korytarz i zaczął powoli iść w stronę wyjścia, pod czujnym okiem Elsy, która była gotowa w każdej chwili do niego podbiec i pomóc. Jack uśmiechnął sie pod nosem.
Tym razem nie bał się schodzenia po schodach. Wytworzył sobie mały, lodowy bandażyk usztywniający centralnie na kostce i powolnie, lecz optymistycznie zeskakiwał ze stopnia na stopień.
Wkrótce znalazł się przy głównym wyjściu. Stało tam dwóch wysokich strażników w białych koszulach, czerwonych obcisłych spodniach i z granatowym pasem. Przez ramie mieli przewieszone szable na skórzanym pasku. Patrzyli  na niego podejrzliwie spod czarnych kapelutków.
- Tak, tak pozwoliła.... - mruknął marudnym głosem Jack, przewidując ich obawy. Przewrócił oczami. Strażnicy niepewnie otworzyli wrota, nie spuszczając kulejącego chłopaka z oczu. Gdy wyszedł na zewnątrz, słysząc trzask bramy, przedrzeźniał dziwaczne miny strażników z drugiej strony ciężkich, cedrowych drzwi. Natychmiast o nich zapomniał, kiedy zobaczył podwórko. Żołnierze prowadzili swoje, niemalże takie same rumaki na plac treningów, stajenni łazili wte i wewte z drewnianymi taczkami po brzegi wypełnionymi gnojem.
Ile te zwierzęta muszą jeść?, zastanawiał się Jack. Nie miał pojęcia co mógłby zrobić przez......dziesięć minut.
Jeżeli pójdę na jarmark, to nie zdążę wrócić. Jeśli wybiorę się pooglądać trening żołnierzy, to również nie zdążę a wtedy mogę liczyć na utratę głowy, rozmyślał Jack.
W końcu jednak zdecydował się iść do rejonu, w którym trzyma się zwierzęta. Nie było to najciekawsze miejsce, ale znajdowało się niedaleko i przynajmniej coś się tam ruszało. Tak więc Jack poszedł na tyły zamku, ominął ogród, ślizgając się po lodzie z laski, i trafił do ogrodzonego miejsca, gdzie znajdowała się stajnia. Ładna, czysta obora i kilka innych przegród ze świniami, owcami oraz kurami. Jack zaczął przechadzać się bez celu pomiędzy zagrodami raz na jakiś czas płosząc kurę laską. Kiedy zajrzał do stajni  nie było tam zbyt wielu koni. Większość z ogromnej ilości boksów stała pusto. Zostało tylko sześć koni.  Kiedy Jack już obmacał każdą rzecz w stajni wyszedł i skierował się w stronę obory. W środku pachniało krowami. Obora była bardzo zadbana. Nie śmierdziało tam obornikiem lub innymi brzydkimi zapachami. Krowy miały własne, czyste przegrody, bardzo bodobne do boksów koni. Jack poklepał czarnego byka po wielkich barkach, a ten wściekle tupnął wielką racicą i sapnął. Chłopak oddalił się od niego, śmiejąc się pod nosem. Wyszedł z budynku, po czym spojrzał na zegar umieszczony na szczycie zamku. Zostały mu trzy minuty.
Wspaniale! Zejście zajeło mi siedem minut, a wejście? Słabo to widzę. Chyba, że polecę... Nie, zezłoszczą się, jak im wiatr wywołam. Muszę się pożegnać ze swoimi gnatami, pomyślał Jack i pokuśtykał z pośpiechem do zamku.
Kiedy szedł, niebo zaczęło się dziwnie ściemiać. Oczywiście nie zdążył na czas. Dopiero po czterech minutach dotarł do bram i wlazł powolnie do środka. Ku jego zaskoczeniu paliło sie nienaturalnie mało świateł. Strażnicy znikli, nikogo nie było dookoła. Do jego nosa wleciał najgorszy zapach jaki czuł kiedykolwiek: siarka. Przeraźliwy zapach mogący oznaczać tylko jedna osobę. Jack nie zważając na ból nogi, rozłupał opatrunek i pognał do góry.
Niesprawna jeszcze kostka pulsowała bólem. Coraz gorszym z każdą sekundą. Jack wiedział, że zaraz połąmię sobie kości, choć miał nadzieję, że doczołga się do sypialni Elsy, gdzie teraz powinna być.
Wpadł do swojego pokoju. Był pusty, pachnął siarką. Wszędzie walała się ziemia. Jack, krzycząc imię Elsy, pobiegł do jej komnaty.  Było tam zimno i śmierdziało siarką. Jack pognał za znienawidzonym zapachem i trafił na dach. Wleciał na szczyt pałacu, wiatr bił go po twarzy i całym ciele, ale oczywiście nie było mu zimno. Kiedy przysłonił oczy ręką, osłaniając je przed wiatrem, zobaczył wielką czarną chmurę dymu. Zapach siarki wypełniał powietrze.
Jack zadarł głowę i ujrzał, kto stał na chmurze. Mrok. Wysoki, jasnoniebieski i obrzydliwy. Jack poczuł, że jego serce przyspiesza i obnażył zęby na wroga, wysuwając laskę do przodu. Przestał, gdy zobaczył, że Mrok wysuwa zza swoich pleców nieprzytomną Elsę związaną sznurami z koszmarów. Jej włosy smagał wiatr, a twarz zastygła w grymasie bólu.
-Elsa... - szepnął Jack.



WYJAŚNEINIA:

*Czaprak – płócienna, filcowa, sukienna lub niekiedy futrzana podkładka pod siodło chroniąca grzbiet konia przed obtarciami; nazywana też potnikiem. Dawniej określano tak również ozdobną tkaninę nakładaną pod siodło lub na wierzch, pokrywającą całe zwierzę lub jego zad. (z Wikipedii)


* Siodło - siedzenie dla jeźdźca, znajdujące się na przedniej części końskiego grzbietu.


* Boks - Coś jakby klatka dla konia, tylko, że bez ,,dachu''. Jest otwierany albo tak jak drzwi, albo wejście się rozsuwa.


* Kopystka - narzędzie służące do czyszczenia kopyt końskich. Za pomocą kopystki usuwa się różnego rodzaju materię, która utkwiła we wklęsłej podeszwie kopyta: słomę, wióry, brud, odchody, a także drobne kamyczki, piasek i inne obce ciała. (z Wikipedii)



Osiodłanie konia - Założenie na zwierzę siodła lub czapraku. W ogólnym znaczeniu też nałożenie ogłowia i itp, lecz w szczegółowym znaczeniu słowo: ,,osiodłać'' znaczy założenie czapraku, czasami żelu lub innej podkładki i siodła. Zakładanie ogłowia w znaczeniu szczegółowym niekiedy nazywamy tranzlowaniem.

* Popręg - Pas podtrzymujący siodło, znajdujący się blisko przednich nóg konia, okalający zwierze od prawej strony do lewiej, przechodzący na dole.


* Kłus - chód dwutaktowy konia (również osła, zebry i innych koniowatych). Podczas kłusa dwie przeciwległe kończyny – prawa przednia i lewa tylna (bądź odwrotnie) jednocześnie odbijają się od ziemi.


* Anglezowanie - rytmiczne unoszenie się jeźdźca z siodła podczas jazdy kłusem na koniu, w takt jego ruchu, w celu zamortyzowania wstrząsów i odciążenia grzbietu końskiego.

*Ogłowie - Dla początkujących jest to zwykle ,,niezrozumiała plątanina pasków''. Dokładnie jest to ,,coś'' jest bardzo ważnym elementem do jazdy. Największą rolę w kierowaniu koniem odgrywają nogi a ogłowie jest bardzo dobrym pomocnikiem. Składa się z: nachrapnika, podgardla, paska policzkowego, nagłówka, naczółka oraz wędzidła umieszczonego w pysku konia przyczepionego do wodzy tzn. jednego paska przyczepionego z dwóch stron. Niektórym koniom zakłada się również paski krzyżowe czasami nazywane skośnikami. Ogłowie jednym słowem to to, co koń ma na głowie. Nazywane jest też tranzelką. W niektórych książkach, filmach a nawet na żywo niektórzy mówią na to ,,uzda''. Nie jest to złe określenie, lecz częściej używamy słów: ogłowie bądź tranzelka,



Dziękuję Loony za poprawienie błędów i wprowadzenie poprawek.     
   
Masiakra


10 komentarzy:

  1. Kiedy następny roździał, bo czekam z niecierpliwością?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeździsz konno? ;p Ja tak i właśnie bardzo dobrze się posługujesz ,,końskimi zwrotami" ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak tak. Konno jeżdżę siedem lat a do czynienia z końmi mam dziewieć lat tak że podstawowe rzeczy powinnam wiedzieć :D! Następny rozdział jest w trakcie pisania przez Loony. Nie pisnę ani słówka co w nim będzie!

      Usuń
  3. Ja też czekam z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń