piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 5. Sny o LAMOROŻCACH

Jack wyglądał jak wyciągnięty z jakiegoś płaczliwego dramatu. Jego wielkie oczy wpatrzone były w nieprzytomną Elsę, która bezwładnie wisiała na ramieniu Mroka, zawinięta w koszmarne sznury. Jack miał ochotę go uderzyć, ale wiedział, zę jeden niewłaściwy ruch, a będzie po Elsie.
Chłopak przełknął głośno ślinę, lecz i tak nie było tego słychać przy tak ogromnym wietrze. Jack rozkazał wiatru ucichnąć i oczywiście zadziałało. Piasek opadł na ziemię i z trzaskiem uderzył w dachówki.
-Puść ją! - krzyknął Jack. Był zbyt głośny, bo zapomniał, że wiatr go usłuchał. - Zrobię, co chcesz, tylko ją zostaw!
Mrok uśmiechnął się chytrze, obnażając ostro zakończone zęby, lecz gdy otworzył usta, aby coś powiedzieć, jego zakładniczka, Elsa, się poruszyła. Najpierw otworzyła oczy, wolno i leniwie. Zamrugała kilka razy i  drgnęła z oszołomienia, otwierajac ciemne od zimna usta. Była totalnie zdumiona i wystraszona. Spojrzała w bok. Na Mroka. Wydała z siebie zduszony okrzyk, a Jack zrobił odruchowo krok w jej stronę, skrzypiąc dachówkami. Elsa wyglądała na tak wystraszoną, że Jackowi krajało się serce. Mrok spojrzał ostrzegawczo w jego stronę, aby wiedział, że jeden krok może zakończyć ich rozmowę. Wzrok Elsy popędził do Jacka. Jej oczy były wielkie, głowa kręciła przecząco, jakby wiedziała, o co chodzi w konwersacji i się z tym niezgadzała.
-Jack, nie możesz... - oznajmiła Elsa, nie przestając rusząć głową. - Dam sobie radę.
Jack uśmiechnął się bez cienia wesołości.
-Oczywiście, że nie. - odpowiedział. - Skąd wiesz, o czym rozmawiamy?
-Bo...
Mrok uciszył ją sykiem. Elsa pisnęła cicho, ale przeszyła go tak morderczym spojrzeniem, że ten aż się od niej odsunął.
-Nie ważne, skąd wie. - powiedział. - Liczy się tylko to, co masz mi do zaoferowania.
Jack otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Elsa mu przerwała krzykiem.
-NIE MA MOWY!
Chłopak spojrzał na nią zirytowany.
Czy ona jest jakaś szalona?, myślał. Ja chcę jej uratować życie, a ona się jeszcze stawia!
-Elsa, dość. - Jack machnął na nią palcem.
Dziewczyna zrobiła urażoną minę.

 Jack zwrócił spojrzenie ku Mrokowi, który też był lekko zirytowany. Zauważył, że jego ręka coraz ciaśniej trzyma drobne ciało Elsy. Poczuł, że coś się w nim gotuje. Miał ochotę go odepchnąć i zagrozić tak, aby nigdy nie wrócił.
Elsa z kolei wyrywała się i warczała na swojego oprawcę, lecz bezskutecznie. Nawet nie było widać jej starań. W sercu Elsy zebrał się strach, ale został szybko zastąpiony adrenaliną i obrzydzeniem. Ramię Mroka, mimo tego, że dotykało bardzo grubego materiału sukni, było zimne jak lód. Nie tak przyjemnie zimne, jak laska Jacka, czy jego dotyk.
-A więc, Jacku Froście, co możesz mi zaoferować?
-Wszystko. - odpowiedział Jack, w czym wzbudził niedowierzanie w oczach Elsy.
Co za idiota, pomyślała, ale w sercu zrobiło jej się ciepło, gdy Jack wymówił te słowa.
Mrok uśmiechnął się tak, jakby spodziewał się tej odpowiedzi.
-Świetnie! - zawołał zadowolony. - A więc, Jacku, zapraszam.
Zrobił zachęcający ruch ręką w stronę chmury. Jego ręka, obejmująca Elsę w talii, była coraz bardziej uległa. Elsa - jak na zwolnionym filmie- widziała, jak Jack zbliża się do wielkiej, poszarpanej chmury z koszmarów.
-NIE! - wrzasnęła i odepchnęła chmurę podmuchem śniegu ze swojej dłoni i wpatrzyła się w przerażoną i zaskoczoną twarz Jacka. Podbiegł na sam brzeg dachu i wzniósł się w powietrze, goniąc chmurę. Elsie łzy napłynęły do oczu, gdy widziała upór Jacka. Jednak zatrzymał się w powietrzu, gdy uznał, że nie ma szans z chmurą.
 Mówił coś. Elsa nie słyszała nic, poza szyderczym śmiechem Mroka. Miała nadzieję, że się nim udławi.
Elsa sama nie wiedziała, czemu nie pozwalała Jackowi oddać się w ręce Mroka, ale wiedziała, że miała bardzo ważny powód.
Chciała się wyrwać, strzelić Mrokowi śniegiem w twarz, ale zamiast tego ujrzała ciemność i zamglone łebki węży. Potem miała same koszmary, które, o dziwo, były tylko o Jacku.

-Coś ty narobiła, Elsa... - szepnął do siebie Jack. - A już miałem cię uratować, byłabyś bezpieczna, byłabyś...
Jack porwał się z dachu i skoczył ze szczytu pałcau na główną drogę. Wiatr unosił go w powietrzu i bezpiecznie postawił na ziemi. Jack patrzył na swoje bose stopy przy stawianiu kroków, jakby bał się, że zaraz się potknie. Po drodze natknął się na Ankę.
-Och, Jack! - zawołała zaskoczona. - Gdzie Elsa? Właśnie jej szukałam, bo Kristoff i ja...
-Nie ma jej.... Mrok... Chmura...Ona się stawiała, a on ją porwał... - jąkał się Jack.
Anka wrzasnęła przerażona, zalała się łzami i ogólnie zachowywała się bardzo dziwnie, jak na siebie.
Jack nie mógł jej uspokoić. Odprowadził ją roztrzęsioną do Kristoffa, który opiekuńczo objął ja ramieniem i od razu uspokił. Usiadła na sianie i mięła w dłoniach chusteczkę. Jack uklęknął przed nią.
-Wróćcie do pałacu, ja znajdę Elsę. - obiecał Ance. - Nie martw się, nie wrócę bez niej. Nigdy.
Anka uśmiechnęła się lekko pod nosem, ale nie był to dobry uśmiech, był to smutny uśmiech. Melancholijny.
-Wiem, Jack.

Elsa obudziła się na zimnej, czarnej posadzce. Od razu, gdy poczuła zapach siarki, przypomniała sobie, co się stało. Jack chciał ją uratować, Mrok ją porwał, a ona zostawiła Arendelle. Porwała się szybko z podłogi, słysząc znienawidzony, podstepny głos.
-No, no, no, Elsa. Widzę, że się wystroiłaś...
Elsa spojrzała na dół i zobaczyła, że ma na sobie piękną, ale jakimś sposobem okropną, czarną suknie. Była z jedwabiu, cekinów i ładnej koronki. Na jej stopach tkwiły szare, szklane pantofelki, a na rękach miała jedwabiste, ciemne rękawiczki.
-Jak... - Elsa spojrzała nienawistnie na Mroka. - Jak śmiałeś?! Jestem królową!
Mrok się roześmiał. Szyderczo i złośliwie. Jack też tak się śmiał, tylko że u niego to było urocze, a nie obrzydliwe.
-Spokojnie, królowo. Nie ja ciebie przebrałem... Znaczy, tak. To ja, ale... - Mrok uroczyście położył smukłą rękę na piersi. - Przysięgam, nic nie widziałem.
Elsa prychnęła.
-Wypuść mnie stąd. - zażądała, na co Mrok odpowiedział tylko śmiechem.
-Najpierw porozmawiajmy. - powiedział, zbliżając się wolnymi krokami w stronę Elsy. - Czy nie uważasz, że pasujemy do siebie idealnie?
Elsę zatkało, ściągnęła brwi i spojrzała na Mroka groźnie, wyciągająć rękę, z której przedtem zdjęła rękawiczkę i rzuciła ją na podłogę.
-Uważaj na słowa, Mrok.
On się roześmiał.
Czy on nie przestaje się śmiać?, pytała się Elsa. Jakiś chory...
Mrok zaczął chodzić dookoła Elsy, stukając obcasami. Był coraz bliżej Elsy. Gdy położył zimne ręcę na jej ramionach, przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz. Stała jak wkuta w ziemię, nie śmiała drgnąć, ale rękę miała w pogotowiu.
Co to za obleśny typ?
-Elso, nasze moce są perfekcyjnie do siebie pasujące - oznajmił uwodzącym tonem. - Jesteśmy dobrani, jak niebo i gwiazdy...
-NIE!
Z ręki dziewczyny wystrzeliły sople lodu i trafiły w Mroka... który w ostatniej chwili wystrzelił z dłoni koszmary. Pod wpływem ciosu Mroka, Elsa upadła na ziemię i zraniłą się w rękę. Nieznacznie, ale bolało jak diabli. Zamknęła oczy, wijąc się na podłodze z bólu. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała kościstą rękę wroga. Odepchnęła go nogą, powalając go przy tym na ziemię i wstałą o własnych siłach, lecz nadal ściskała dłoń z bólu. Oniemiała z zachwytu i strachu, lecz nie wiedziała, jakie emocje przeważały. Lód zamroził koszmary, tworząc wielki, lodowy, czarny pomnik, nie przedstawiający niczego konkretnego. Falę morską? Strumień fontanny? Raczej czarnej fontanny. Elsa odetchnęła ciepłą parą, patrząc z niedowierzaniem na ich wspólne dzieło. Nie mogła się napatrzeć. Ani to z podziwu, ani ze strachu. Tak po środku.
-Widzisz, co potrafimy? Co ty potrafisz? - Mrok położył rękę na jej ramieniu, a ona jej nie zepchnęła, bo w głowie ułożyłą sobie plan. Bardzo dobry plan. - Martwa cisza, wielka moc.
-Tak, jesteśmy razem idealni. - skłamała Elsa, ze sztucznym uśmiechem. Mroka wyraźnie zatkało, ale po chwili się wyszczerzył. Elsę przeszedł dreszcz, ale musiała. - Dopiero teraz zobaczyłam, że moja moc i twoja są wspólnie niesamowite.
-Tak! - szepnął jej do ucha Mrok. Elsa powstrzymała wymioty. Jego oddech pachniał siarką i zgniłymi roślinami. - Nie mogę uwierzyć w to, że wreszcie pojęłaś!
Mrok odszedł od niej kilka kroków, Elsa nie widziała go chwilę, ale  po chwili zjawił się za jej plecami, a nad jego ręką lewitował diadem z koszmarów. Elsa popatrzyła na jego zadowoloną twarz, szarpnął głową na ozdobę, a Elsa wiedziała, co to znaczy.
-Wtedy, będziesz taka, jak ja - szepnął. - No, oprócz tej mocy lodu.
Elsa uniosła drżącą rękę nad piaskową tiarę. Rzuciła nieśmiały uśmiech dla Mroka, który go odwzajemnił.
Tylko chwilę i będziesz wolna, myślała gorączkowo. Chwila, sekundka. Dasz radę.
Elsa zamroziła koszmary i, dzięki niej, koszmary były w stałym stanie skupienia i gotowy diadem spadał na podłogę, lecz Mrok zwinnie go złapał. Uśmiechnął się i poklepał towarzyszkę po ramieniu. Elsa już się nie wzdrygnęła, ale miała odruch wymiotny.
-Brawo, Elsa, brawo. A teraz... - Mrok chwycił Elsę za ramię, kopneła go w łydkę i odepchnęła na kilka metrów. Mrok spojrzał na nią zdumiony, gdy złapał równowagę. Elsa spłonęła czerwienią.
O, nie.
-Przepraszam... - wydukała. - Myślałam, że mi coś zrobisz.
Co jest prawdą, dokończyła sobie w myślach.
Mrok uśmiechnął się, jakby był dobry, ten uśmiech mógłby być łagodny, opiekuńczy i łaskawy.
-Nie zrobię.
Pociągnął ją na środek pokoju i ustawił przed ich wspólną piękną, lodową rzeźbą. Nad jego ręką nie lewitowała już korona, była w jego dłoni. Stanął przed nią i odetchnął, wydzielająć okropny swąd siarki i zgnilizny.
-Gotowa? - spytał.
Elsa niepewnie kwinęła głową. Miała wielką gulę w gardle, ale musiała trzymać się planu. Mrok uniósł dwie ręce, pomiędzy którymi tkwił diadem. Już dotykał jej włosów, kiedy rozległ się krzyk. Bardzo znajomy krzyk.
-ELSA!
Dziewczyna szybko unisosła rękę i wytrąciła diadem z rąk Mroka. Walnęła wroga lodem, prosto w serce. Skupiłą na tym ciosie całą swoją moc, chciała się go pozbyć raz na zawsze. Odbiegła w stronę zamglonego obrazu  białowłosego chłopka, jednak Mrok szybko zrobił unik i odseparował ruch ze zdwojoną siłą. Walnął. Ją. Prosto w serce.
Moc rzuciła Elsą o czarną ścianę tak mocno, że odbija się od niej i wylądowała tuż, pod chwiejącym się żyrandolem na środku sali. Rozległ się wściekły ryk Jacka. Elsa nie mogła nic dostrzec. wszędzie było biało, śnieg, lód i chłód, przeszywany przez czarne koszmary. Wszystko było zamglone, zamazane i niewyraźne, jak przez brudną szybę. Widziała jedynie białowłosego chłopaka, lodowe odłamki i koszmary. Słyszła strzępki krzyków:
-ZABIJĘ CIĘ, JACKU FROŚCIE! I TĘ GŁUPIĄ, DZIEWCZYNĘ TEŻ!
Trzask, rozbijanego lodu.
-NIE WAŻ SIĘ JEJ TKNĄĆ, BO CIĘ ZABIJĘ!
Nagle Mrok wycelował swoje koszmary w żyrandol. Jack ze zgrozą patrzył, jak kryształy spadają na podłogę, wprost na Elsę. Pobiegł w jej stronę tak syzbko, na ile pozwalały mu nogi. Nie przejmował się kostką ani śmiechem Mroka, czy jego ciosami, które raniły go w plecy. Liczyła się tylko Elsa.
W ostatniej chwili złapał ją za ramię i wziął na ręce. Biegł szybko, bo Elsa byłą bardzo lekka. Jack zatrzymał się dopiero wtedy, gdy usłyszłą dźwięk roztrzaskiwanego się żyrandolu. Ułożył Elsę na swoich kolanach i ujął delikatnie jej twarz. Łzy wezbrały się w jego oczach. Była lodowata.
-Elsa...- Łza skapnęła na jej policzek. Nawet sie nie poruszyła. - Elsa, proszę, obudź się, Elsa... Błagam...
Pochylił głowę i oparł ją na jej włosach. Pachniały tak samo, ale nie były takie miękkie i jedwabiste, tylko lodowate i tak jakby martwe. Elsa otworzyła powoli oczy. Były piekne, turkusowe i błyszczące od łez.
-Jack... - zdołała tylko to wykrztusić ochrypłym głosem i po chwili znów straciła przytomność
-Och, jakie to wzruszające - parsknął Mrok, który stanął nad Jackiem z obrzydzoną miną. - Jesteście żałośni.
Jack zacisnął zęby i wziął głęboki oddech, gładząc włosy Elsy. Wstał tak gwałtownie, że sam nie wiedział kiedy. Zaczął ciskać w Mroka lodem, ale nie trafiał, bo jego wróg był zbyt szybki. Wirował w fali śniegu, lodu i koszmarów, myśląc tylko o Elsie. Z gniewem przyjął wiadomość o tym, że Mrok był za szybki. Odbijał jego ruchy, jak piłeczki do ping-ponga. Mrok stworzył wielką, czarną, kłębistą chmurę koszmarów. W końcu Jack skupił cały swój gniew na Mroku, wziął laskę w obie ręce i uwolnił gniew.
Lód zamroził chmurę Mroka i zepchnął go na podłogę. Chmurę wyżerał chłód, gdy Jack podchodził do leżącego na ziemi Mroka.
-Ty plugawy draniu! Jak mogłeś? - zapytał Jack z zaciśniętym gardłem, przykładająć czubek laski do gardła Mroka. - Jesteś skończonym draniem!
Mrok tylko się roześmiał. Jack zrobił zaskoczoną minę.
Ja mu grożę, a ten się śmieje?
Mocniej przycisnął laskę do krtani wroga. Mrok szarpnął głową w bok, w stronę Elsy. Jack spojrzał w tamtą stronę. Ujrzał ją. Kulącą się na zimnej podłodze, cieplejszej od niej samej. Jack zapomniał o całym świecie. Widział jej twarz. Bladą, zimną i przerażoną. Oczy. Wielkie, turkusowe i piekne. Popędził do niej, ile sił w nogach. Upadł i wziął ja na kolana. Spojrzał za siebie. Mrok zniknął w cieniu ze złowieszczym uśmiechem.
Jack wiedział, że wróci. Jednak był zbyt zajęty Elsą.
-Co robić? - pytał siebie na głos. - Co robić?
Zdjął swoją bluzę, pod którą miał cieńką bluzkę, i nałożył ja Elsie.

Bał się gwałtownych ruchów, ale Elsa była coraz bardziej zimna. Jej skórę powoli okrywał szron, Jack robił wszystko, aby było jej cieplej, jednak mógł tylko sie modlić i tulić ją do siebie, choć i tak jej nie pomagał.
Wpadł gwałtownie do zamku, mając gdzieś natarczywych poddanych, strażników i służbę, i poleciał do sypialni Anny. Nie pukał, tylko wleciął do środka. Anna siedziała na kanapie. Kristoff ją obejmował, ocierał łzy, tuląć do siebie i mówiąc, że wszystko będzie w porządku.
-Jack! - Anka ze łzami w oczach popatrzyła na lodowatą siostrę. -Elsa...
Anna podbiegła do Jacka, który trzymał Elsę na rękach, i wyciągnęła ręcę, aby pogłaskać siostrę po włosach, ale szybko się odsunęła, bo oszołomiło ją zimno.
-Jest lodowata - stwierdziła. Zwróciła twarz na Jacka. - Co się stało?
Jack przełknął ślinę, hamując łzy.
-Lodowy odłamek trafił ją w serce. Nie wiem, co robić...
Anka trochę się rozpromieniła.
-Ja wiem. - usmiechnęła się z nadzieją. Odwróciła się do Kristoffa i rozkazała łagodnym tonem. - Rozpal w kominku.
Potem kazała Jackowi położyć Elsę na łóżku. Zrobił to i stanął obok niej, trzymając za rękę i nie spuszczając z niej wzroku. Anka usiadła na rogu łóżka i rzuciła się na Elsę z rozpostartymi ramionami. Zaczęła ją mocno tulić, łkając przy tym cicho. Nic. Księżniczka odlepiła się od siostry, przechyliła głowę jak pies i znowu się do niej przytuliła. Powtórzyła to kilka razy. Brak rezultatów. Anka wstała z łóżka z zaskoczoną, przerażoną miną. Zaszkliły jej się oczy, twarz robiła się coraz bardziej blada. Była zdruzgotana. Kristoff do niej podbiegł i złapał, zanim osunęła się na ziemię. Przytulił, a ona zaczęła płakać w jego ramię. Chłopak spojrzał porozumiewawczo na Jacka i skinał głową na niego głową. Jack natychmiast wziął Elsę na ręce. Popędził do jej sypialni. Była zimna, okropnie zimna.
Elsa szybko została położona przez służby do łóżka i opatulona kocami, kożuchami i kołdrami. Rozpalono w kominku i przyniesiono gorące napoje i gorące misy z parującym wrzątkiem. Wsszystko, co mogło rozgrzać Elsę było mile widziane. Jednak ona się nie budziła. Leżała i leżała. Jedyne, co było pocieszeniem dla Jacka to, to że Elsa nie zamarzała.

Minął już drugi dzień. Elsa wyglądała, jakby spała, co w sumie było prawdą. Jack nie odstępował Elsy na krok. Z ciężkim sercem opuszczał ja tylko wtedy, gdy musiał wzmacniać mury. Nic nie jadł, nie mógł. Nie pił, bo nie mógł. Jednak Anka twierdziła inaczej. Tylko ona zmuszała go do jedzenia z nią i Kristoffem. Była bardzo opiekuńcza i troskliwa. Jack zostawiał ją sam na sam z Elsą, aby mogła się wypłakać, podczas, gdy on chodził z Kristoffem do stajni lub wzmacniał mury. Bez Elsy to była tylko praca.
Dziś był szczególny dzień. Do Elsy miał przyjść Wielki Troll. Anka mówiła, że ma jej pomóc, więc Jack jej wierzył i miał wielką nadzieję, że wszytsko będzie dobrze.
Westchnął i poprawił się na krześle. Siedział, jak zwykle, przy łóżku Elsy. Popatrzył na nią. Mały, niesforny kosmyk jasnych włosów zsunął jej się na twarz. Jack wolno wsunął jej go za ucho. Przejechał dłonią po jej policzku, zimnym jak góra lodowa.
-Elsa, słyszysz mnie, prawda? - spytał, patrząc uważnie na nieruchomą twarz. Mówił to bardziej, aby zabić samotność. Rozmawiał z nią codziennie, przeważnie o głupotach. O tym, co lubi, czego nie lubi i takie tam.
-Wiesz, że za tobą tęsknię? - Jack wziął oddech i uśmiechnął się. -Lubię cię denerwować, a twojej siostry nie da się wyprowadzić z równowagi. Ona nie mówi do mnie tak srogo jak ty. Nikt tak nie mówi.

Elsa nie wiedziała, co się dzieję. Pamiętała tylko jasne, białe włosy. Jack. Śnił się jej non-stop. Co dziwne, w jej snach jeżdził na wielkich, różowych jednorożcach. Jednak nie były to miłe sny. Po chwili jednorożce zmieniały się o koszmarne, pisakowe bestie i porywały Jacka, zostawiając Elsę na zimnym pustkowiu. Jednak koszmar się w końcu kończył. Pojawiała się w swojej komnacie. Bardzo ciepłej. Dookoła było mnóstwo parujących kubków, mis czy dzbanów. Jack siedział przy niej. Na serio, przy niej. Elsa widziała siebie leżącą na łóżku. Szczelnie opatulona kołdrą, Jack niezdarnie poprawiał jej poduszki i wtykał loczki za ucho. W końcu nie wytrzymał, zerwał się z krzesła i złapał się za głowę.
-Elsa! Obudź się, bo nie wytrzymam, jesli te twoje włosy będą takie niesforne! - Potem się roześmiał i usiadł na rogu łóżka. - Brakuje mi ciebie, na serio. Oczywiście, jak się obudzisz, ci tego nie powiem, więc ciesz się teraz tą chwilą.
Elsa podeszła bezszelestnie do Jacka i dotknęła jego ramienia. Nie zareagował.
-Jack? - zapytała. Brak odpowiedzi.
No, tak, pomyślała. Nie widzi mnie, bo to tylko mój sen.
Usiadła obok niego i patrzyła, jak on patrzył na nią.


Jack krzywo patrzył na wygłupy Kristoffa. W sumie doceniał to, że próbował rozweselić Ankę, ale mógłby zachowywać się trochę zabawniej.
No cóż, nie każdy ma taki talent jak ja, pomyślał Jack, uśmiechając się pod nosem.
Jednak Anna śmiała się tak głośno, że spadła z krzesła, zwalając obrus ze stołu. Kristoff podniósł ją z ziemi i oboje zaczęli się śmiać. Jack dłubał w swoim obiadzie, który wyglądał jak po trzeciej wojnie światowej. Rozbełtane ziemniaki, zgnieciony kawior i inne zmiażdżone produkty, których Jack nazwy nie mógł zapamiętać.
-Elsa je już przez sen? - zapytała Anka. - Maria mi mówiłą, że tak. Wsuwa jak opętana.
-Ona nie śpi. - odparł Jack, a księżniczka przybrała zmieszaną minę. Przełknęła głośno ziemniaki.
-Jak to "nie śpi"?
-Normalnie. Ja to wiem. Ona wybiera sobie odpowiedni moment. Ja miałem tak samo.
-Ty? - Anka omalże zakrztusiła się chlebem. - Jak..Jak to?
-Po prostu. jak myślisz, skąd mam moc?
-Ktoś cię walnął lodem? - Oczy Anki wyglądąły jak spodki kosmiczne.
Jack parsknął śmeichem, kręcąc głową.
-Bawiłem się z moją sio... - Jack z trudem opanował łzy.
Przypomniał sobie sytuację na jeziorze. W uszach Jacka rozległ się trzask lodu. Znów zobaczył strach w oczach Emmy. Ochronił ją, ale bolało go wspomnienie o swojej małej siostrze.. Widział ją potem, po przemianie w Jacka Frosta, lecz ona nie mogła go zobaczyć. To go najbardzije bolało. Że nie mogła go zobaczyć.
-Jack...? - rozległ się zaniepokojony głos Anki. Chłopak zorientował się, że przez kilkanaście minut patrzył w wileki obraz na ścianie, który przedstawiał małą księżniczkę o jasnych włosach, ale Jack widział w niej swoją kasztanowowłosą siostrę.

Kamienny troll przyjrzał się Elsie, dotykając jej czoła. Jack uważnie obserwował jego ruchy, jednak Anka siedziała najbliżej łóżka. On znajdował się dalej, na parapecie i dochodziła do niego rozmowa między Anną a Bazaltarem
-Czemu nie mogłam jej uratować?
-Ponieważ ten odłamek jest inny. To nie jest sam lód. To też koszmary, dziecko. Tylko ktoś potężniejszy od nich, jest w stanie go roztopić.
-A znasz kogoś takiego?
-Niestety, dziecko, ale nie. Gdyby odłamek był w głowie, mógłbym coś na to poradzić, ale, dobrze o tym wiesz, dziecko, że serce to serce.
Anka wypuściła głośno powietrze i wyciągnęła rękę, muskając policzek siostry.
-A co, jeśli nie wyciągnie się tego odłamka? - spytała.
Troll westchnął chrapliwie.
-Powinna się obudzić za pięć dni, ale jeśli nie to znaczy, że koszmary powoli ogarniają lód, a kiedy już nie będzie tam śniegu, tylko koszmary, zaśnie na wieki, ale nie będzie to dobry sen. Tylko koszmary. Będzie bardzo cierpieć.
Jack usłyszał histeryczny płacz Anki, podszedł do niej i niesfornie obją ramieniem, głaszcząc po rudych włosach i uciszając.
-Już dobrze, wszystko będzie dobrze. - zapewnił, lecz sam nie był pewny, czy mówi prawdę. Spojrzał na bladą twarz Elsy. Nie wyrażała nic. Ani bólu ani strachu. Ale coś było ewidentnie nie tak. Tęsknił za jej głupimi, wyniosłymi wyrazami twarzy.
-Już na mnie czas - oznajmił Troll i ruszył w stronę drzwi, gdzie służba zaprowadziła go do głównego wyjścia. Jego kroki były bardzo głośne i odbijały się echem w komnacie Elsy, no ale w końcu był Kamiennym Trollem. Jack mocniej ścisnął Ankę, bo zaczęła się trząść.
-Anno... - powiedział Bazaltar wychodząc. Dziewczyna spojrzała na niego wielkimi oczami pełnymi nadzieji, jakby Troll nagle znalazł sposób na uratowanie jej siostry. - Na pewno uratujesz swoją siostrę. Wierzę w to.
Anna pokiwała głową, ale kiedy Troll wyszedł, zatopiła twarz w bluzie Jacka, płacząc histerycznie.
Potem Jack zaprowadził zapłakaną Ankę do Kristoffa, do stajni. Było tam koszmarnie zimno, co prawda, Jack nie doznawał chłodu, ale czuł dreszcze Anny. Jack po krótce opowiedział Kristoffowi, co wyjaśnił Bazaltar.
-Dzięki, Jack. - powiedział Kristoff, z lekkim uśmiechem. - Nie martw się, będzie dobrze.
Kristoff zdjął swoją wełnianą kurtkę i nałożył ją na plecy Anki, gładząc po włosach. Dziewczyna była strasznie blada, piegi wyglądały, jakby ogniste płomienie. Miała sine od zimna usta, które drżąły okropnie. Jej oczy były wielkie, smutne i tak samo turkusowe jak jej siostry. Jack starał się na nie nie patrzeć, bo przypominał sobie Elsę. Anka spojrzała na Kristoffa zaniepokojona, ścisnęła jego ramię.
-A ty? Nie będzie ci zimno?
Chłopak uśmiechnął się i przytulił dziewczynę do siebie, zawijając szalik w okół jej chudej szyji i wsuwając czapkę na głowę.
-O mnie, to się nie martw.
Jack patrzył to na Kristoffa, to na Ankę. Potrzebowali troche prywatności, dlatego, po upewnieniu się, że wszystko jest z Anną w porządku, pobiegł do zamku.
Dziś był czwarty dzień, a Elsa się nie budziła. Wszedł na korytarz i spojrzał tęsknie na drzwi swojego pokoju. Westchnął, spuszczajac głowę.
 Usłyszął dziwny dźwięk. Taki jakby BONG! Uniósł głowę i dostrzegł zegar na ścianie. Za kilka minut miała wybić północ, ale on i tak nie będzie spał.
Uchylił delikatnie drzwi i cicho wślizgnął się do komnaty, jednak z impetem zamknął drzwi.
-Och, Elsa! To ja, Jack!- zawołał i rzucił się z impetem na fotel obok łóżka. - Wiesz, że już północ? Szybko ten czas płynie. Bazaltar powiedział, że jutro, a właściwie to za kilka minut, masz się obudzić, więc pospiesz się.
Jack patrzył na twarz Elsy. Bladą jak kartka papieru. Nie miała piegów ani żadnej skazy. Czysta biel. Jej włosy trudno było teraz odróżnić od twarzy, zwłaszcza, ze były rozsypane platynową kaskadą po poduszce. Jack westchnął i wyciągnął drżącą rękę w stronę niesfornego kosmyka. Spokojnie wcisnął go za ucho, patrząc smutno i z tęsknotą na jej twarz. Westchnął ponuro.
-Nie powinien narażać cię na niebezpieczeństwo. To moja wina, wszystko moja wina. - Jack schował twarz w dłoniach, głośno oddychając. - Proszę, obudź się. Elso... Potrzebuję cię.
Cisza dobijała Jacka, lecz on się nie ruszał. Rozbrzmiał dźwięk zegara. Wybiła północ. Piąty dzień i... i... i nic. Jack posunął rękę, w stronę dłoni Elsy. Była lodowata...ale pościel. Jack szybko uniósł głowę. Spojrzał z niedowierzaniem na łóżko. Leżała na nim Elsa, z otwartymi oczami. Jej twarz była rozciągnięta w uśmiechu, brodę podparła ręką, błyszczące, turkusowe oczy wpatrzyły się w Jacka. Jej twarz nie nabrała jednak kolorów.
-Och, a jednak ci na mnie zależy! - mruknęła zadowolona ochrypłym głosem i  z szyderczym uśmiechem, ale szybko szczerze się uśmiechnęła, łzy poleciały po jej białych policzkach. Rzuciła się w ramiona Jacka z takim impetem, że spadli z krzesła i oboje zatoczyli się na podłogę, śmiejąc się głośno. Ona chrapliwie, on krzykliwie.
-Wreszcie... - westchnął Jack i wstał z podłogi. Elsa miała z tym trudności. Uniosła się z podłogi, ale brakło jej sił i znów runęła na posadzkę. Jack podszedł do niej i pomógł wstać. Nagle stała się lodowata. Jack położył ją na łóżko i opatulił kołdrą, wsadzając pod nią parującą misę z wrzątkiem. Usiadł na rogu łóżka, ściągając wodę z gorącego ręcznika, a potem przykładał wrzący materiał do jej twarzy.
-Elso, nie wyzdrowiałaś do końca - oznajmił szeptem, jakby bał się, że jego głośny głos ją zrani.
-Ale się obudziłam. - odparła. - I ty tu byłeś.
Jack zrobił obojętną minę.
-Przelotem, właśnie zmierzałem do Anny, aby powiedzieć, żeby przy tobie siedziała w nocy. - skłamał chłopak.
Elsa uśmiechnęła się drwiąco, jednak w sercu poczuła żal, gdy usłyszała słowa Jacka. Nie wiedziała czemu.
-Aha...
Jack spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Elsa zarumieniłaby się, gdyby mogła, bo Jack taksował ją spojrzeniem. Elsa zaczęła też się mu przyglądać. Jack uśmiechnął się pod nosem z zadowoleniem, ale zrobił sie czerwony, niczym ketchup.
-Gapisz się na mnie.
-Co?! - Elsa nie wytrzymała ciszy, ale jej głos i tak był słaby, cichy i chrapliwy. - Nieprawda!
Jack uśmiechnął się pod nosem, ale nagle przybrał poważną minę.
-Elso, lód trafił w twoje serce - powiedział.
Elsa poczuła, że jej się robi słabo, zrobiła się jeszcze bledsza, oczy wyglądąły jak kosmiczne spodki.
-J-Jak to?! - zapytała, próbując wstać z łóżka, ale Jack ją powstrzymał i delikatnie ułożył na łóżku.
-Spokojnie, Elsa. Wszystko będzie dobrze. - oznajmił. Jack otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale Elsa syzbko mu przerwała.
-Zawołaj Ankę - poleciła z wystraszoną, ale pewną siebie miną. - Teraz.
Jack pokręcił głową, przewracając oczami.
-Ona już u ciebie była. Nie pomogło. - powiedział, a Elsa natychmiast pobladła. - Tak jak Kamienny Troll, Bazaltar. Powiedział, że dziś się obudzisz. - Jack się uśmiechnął, ale od razu spochmurzył. - Ale powiedział też, że ten odłamek to nie tylko lód, ale też koszmary. Dlatego Anka nie mogła cię uratować. Potrafi to tylko osoba, która umie pokonać Mroka, czyli jego koszmary w twoim sercu.
Elsa wyglądała tak, jakby wszystko było dla niej jasne.
-A więc dlatego miałam same koszmary...
Spojrzała na Jacka dziwnym wzorkiem, tak jak an wspomnienie, dawne zdjęcie, przedstawiające dobre, miłę chwilę. Szybko opuściła głowę, gdy Jack zauważył jej wzrok. Elsa mruknęła coś pod nosem.
-Znasz kogoś takiego? - spytała, po chwili ciszy.
Jack pomyślał o starym, dobrym Świętym Mikołaju, o koszmarnie wrednym, ale przyjacielskim Króliku Wielkanocnym i o fantastycznym Piasku, ale na myśl o nich, którzy całowaliby lub przytulali Elsę, coś się w nim gotowało. W ogóle nie wiedział, czy byliby w stanie pokonać koszmary Mroka.
Jack pokręcił głową.
-A ty? - spytała nagle Elsa.
Jack zrobił wielkie ze zdumienia oczy, cały się zarumienił.
-Co?
Teraz Elsa wyglądała na zmieszaną, jakby dopiero teraz dotarło do niej to, co powiedziała.
-No, a ty umiesz pokonac Mroka, prawda?
Jack zastanowił się głęboko nad odpowiedzią. Tak, umiał. W sumie pokonał go dwa razy, ale ten uparł się, aby żyć.
-Tak, myślę, żę tak.
Elsa przygryzła wargę, myśląc gorączkowo. Jack robił to samo, a przynajmniej udawał, że nie wie, do czego zmierza Elsa. W końcu to powiedziała.
-A nie mógłbyś może roztopić ten lod i zbrać te koszmary z mojego serca? - zapytała, takim tonem, jakby pytała się o przepisanie pracy domowej.
-Tak, mógłbym. - odparł Jack natychmiastowo. - Ale jak?
Elsa przysunęła się do niego powoli. Kiedy byli bardzo blisko popatrzyła mu w oczy. Serce Jacka podskoczyło mu do gardła, brakowało mu tchu. Elsie serce mogło w każdej chwili wybuchnąć lub zamienić się w koszmary, ale nadal czuła, jak mocno i nierówno bije.
-Może tak, jak ja uratowałam Ankę? - powiedziała, jakby Jack wiedział, o co chodzi, jednak szybko się domyślił i mocno ścisnął Elsę. Czuł zapach jej włosów, które łaskotały go w nos. Włożył w ten uścisk dużo ciepła i woli, w pokonanie Mroka i lodu.
Elsa czuła, że Jack naprawdę się stara, ale nie widziała postępów. Jej serce nadal było chłodne, a ona czuła się osłabiona. Tulili się do siebie z kilka minut, aż zrobiło się niezręcznie. Elsa puściła Jacka, zarumieniona, ale szybko znów stała się biała.
-Czujesz się lepiej? - zapytał Jack z nadzieją, lecz znał odpowiedź: Nie.
Elsa zrezygnowana rozłożyła się na łóżku z westchnięciem. Wgapiła się w sufit, czuła, że coś jest z nią nie tak.
-Może... - Jack podrapał się po głowie, lecz dobrze wiedział, co chciał powiedzieć. - Buziak...?
Elsę zatkało. Chrząknęła niezręcznie, złapała się za ramię i wbiła wzrok w Jacka.
-Słucham?
Teraz Jack zrobił się czerwony jak burak i kaszlnął, a potem dostał napad kaszlu.
-To bardzo, bardzo, bardzo głupi pomysł. Masz ra...
-Nie, nie, nie. - przerwała mu Elsa. - To nie całkiem głupi pomysł.
Poziom niezręćzności Jacka: 9000000000 lvl.
Poziom niezręczności Elsy: 8999999999 lvl.  
-Tak? - zapytał Jack zaskoczony.
Elsa podsunęła się na łóżku do Jacka.
-Tylko jeden całus. - oznajmiła. - I będę zdrowa.
Jack przewróćił oczami i parsknął śmiechem.
-Ale ty mnie wykorzystujesz, kobieto!
Elsa zrobiła sztuczną urażoną minę.
-Na trzy. - powiedział Jack, podsuwając się do Elsy. Ich nosy prawie się stykały, a Jack czuł zimny oddech Elsy na policzkach. Trzeba się spieszyć. Elsa zrobiła dziwny dziubek, jakby od niechęci i przymknęła mocno oczy. Jack nie zamknął ich w ogóle i ledwie co zdołał opanować śmiech. Jednak po chwili mina Elsy stała się tak śmieszna, że nie udało mu się i parsknął tak głośno, że Elsa otworzyła z obudrzeniem oczy.
-Jack! - warknęła. - Tu chodzi o moje zdrowie. Natychmiast się uspokój i mnei pocałuj!
Jack uśmiechnął się nonszalancko, a Elsa pewnie by się zarumieniła, gdyby mogła. Chłopak dopiero po chwili zdołał się uspokoić.
-Już dobrze, dobrze. - wescthnął, robiąc uspokajający ruch ręką.
Jack zmusił się do zamknięcia oczu, uśmiech zniknął, zastąpił go stres i zdenerwowanie. Jego serce, jak i Elsy, zaczęło szybciej bić i podchodziło do gardła. Elsa otworzyła lekko jedno oko. Zobaczyła Jacka, a kogo by innego? Z ust zrobił dziubek, wyglądał na serio śmiesznie, ale Elsa zdołała opanować śmiech. Usta Jacka zadrżały, a Elsa, w obawie przed wzrokiem Jacka, zamknęła oczy i szybko się przysunęła do swojego przyszłego wybawcy.
Jack czuł jedwabiste włosy Elsy łaskoczące jego nos.
-Wredne włosy! - chciał wrzasnąć, ale się powstrzymał, bo jego usta prawie dotykały ust Elsy. Elsa wiedziała, że zaraz zwymiotuje swoje serce, a nie chciała zrobić tego na oczach Jacka, więc postanowiła działać szybko. Czuła, jak pulsuje w jej krtani. Poczuła przyjemnce ciepło na wargach, już miała wsunąć ręcę we włosy Jacka i wyzdrowieć, gdy...
Nagle rozległ się zgrzyt otwieranych drzwi, a potem okrzyk zaskoczenia i zawstydzenia. Jack i Elsa szybko się od siebie odsunęli i spojrzeli na drzwi. Stała w nich czerwona jak pomidor Anka. Jej twarz była tak zaskoczona i zawstydzona, że chyba bardziej zdumionym nie można być. W ręku trzymała jakąś fiolkę z dziwnym metalicznym płynem z różnymi kolorami. Czerwonym, złotym, tęczowym i zielonym, no i niebieskim jak lód.
-Ja...bardzo...przerwaszam. - Zaczerpnęła powietrza, jąkając się. - Znaczy,  wielbożnie przepraszam. - Zmarszczyła brwi i nos. - Czekaj, co?
Elsa była prawie tak czerwona jak Anka, lecz szybko zbladła, co nie było dobrą oznaką, ze względu na systuację, na którą przyłapał ich Anka. Mieli się pocałować! Jack wyglądał jak szkarłatny czaprak dla konia. Czyli był okropnie zakłopotany.
-Nie ma za co przepraszać, Anka - bąknął szybko, mierzwiąc srebrzyste włosy. - My tylko... - Spojrzał na spetryfikowaną Elsę, szukając pomocy, ale jej nie dostał. Elsa siedziała na łóżku jak wryta w ziemię
- My tylko rozmawialiśmy.
Anka nie wyglądąła na przekonaną.
-Ja tylko chciałam się zapytać, czy z Elsą wszystko okej. - Przeniosła wzrok na Ankę, a rozbawienie błysnęło w jej oczach. - I widzę, że jest okej.
Zakłopotana Elsa chrząknęła, po czym uśmiechnęła się szczerze, radośnie. Podbiegła wolno, ze względu na swój stan zdrowia, do siostry, która już rozłożyła ramiona na boki, i wtuliła się w jej rude loki oraz ciepły, szary kożuch.
-Elso, tak się o ciebie bałam! - wydusiła Anka w zimne ramię Elsy. - Nigdy mi tak nie rób!
Elsa zaśmiała się radośnie, ale ochryple. Puściły się w końcu, a Elsa powiedziała z bladym uśmiechem na twarzy:
-Teraz wiesz, jak to jest.
Anka przewróciła teatralnie oczami.
-To było TRZY lata temu, ale i tak na końcu to JA ciebie uratowałam - zaśmiała się Anka, wymachując palcem na wszstkie strony.
Jack czuł się dziwnie, nie wiedząc, o co chodzi, więc postanowił zmienić temat, na taki, który rozumie.
-Co tam masz, Anka? - zapytał wesoło, patrząc na pokaźną fiolkę z dziwnym płynem.
Rudowłosa spojrzała na swoją rękę, jakby dopiero teraz zorientowała się, że ją ma i po chiwli zrobiła minę olśnienia.
-AA! Tak, tak. - Uniosła delikatnie rękę, prezentując flakonik, niczym wybitny sprzedawca. -To, moi drodzy, jest lekarstwo! Najwspanialsze na świecie, a ty! - Anka skierowała swój smukły piegowaty palec na Jacka, który był oszołomiony, a zarazem rozbawiony, jej gwałtownością.
-Ty, dokładnie znasz ten eliksir - powiedziała. Mrugnęła do Jacka tajemniczo i podeszła do niego. Wyciągnęła dłoń w stronę jego policzka. Jack przez chwilę pomyślał, że trzaśnie go w twarz lub pocałuje (to pierwsze było bardziej prawdopodobne), ale ona po prostu złapała go za brodę i zmusiła, aby popatrzył na swoje ręcę. Uśmiechnęła się i delikatnie położyła flakonik na jego otwartych dłoniach. Kiedy Jack zobaczył fiolkę z bliska, omal nie wypuścił go z rąk. Elsa podeszła do niego szybko i poddtrzymała, gdy prawie upadł.
-Wszystko dobrze? - zapytała, próbując spojrzeć mu w oczy, ale on nadal patrzył nieobecnym wzrokiem na flakonik metalicznego płynu. - Wiesz, skąd to jest?
Przez chwilę milczał, ale po chwili wrzasnął z uśmiechem, że tak. Przypomniał sobie, jak po zakończeniu przysięgi Strażnika Marzeń, wraz z Mikołajem, Królikiem, Piaskiem i Zębówszką stworzyli eliksir z ich mocy, uzdrawiający, z wielką siłą wiary. Najwyraźniej służba Elsy zdobyła go, ale nie dużo. Oryginalnego było o wiele więcej. No, ale cóż? Tyle powinno wystarczyć, aby roztopić lód i zniszczyć koszmary.
-Jak wam się udało go odnaleźć? - Spojrzał wielkimi oczami na zadowoloną z siebie Ankę.
Uśmeichnęła się.
-No wieeeeesz, mam duże znajomości. Nie tylko Jamie zobaczył Strażników - Mrugnęła do niego, a Jack zdał sobie sprawę, ile Anka o nim wie. Trochę go to przeraziło.
-Musisz to szybko wypić - oznajmił Jack, odwracając się do Elsy. Coś dziwnego się w nim obudziło, jakby odrodził się na nowo. Tak jak wtedy, gdy Elsa otworzyła oczy, po czwartym dniu spania. Szybko podniósł Elsę i zaniósł do łóżka. Elsa z zaskoczenia rąbnęła go w twarz, ale zaczęła przepraszać i gładzić czerwony policzek. Jack się roześmiał, patrząc troskliwie na zaniepokojną,czerwoną Elsę. Szybko zrobiła się biała.
-Zamknij się i pij, Elsa. - Podał jej flakonik, a ona spojrzała na niego niepewnie.
-To na pewno bezpieczne? - spytała, wąchając ukradkiem płyn. Jack był pewny, że pachniał cudownie. Śniegiem i lodem, przynajmniej on to czuł, gdy tworzyli eliksir. Za to Elsa z odrazą odwróciła głowę.
-To śmierdzi krwią! - skarżyła się Elsa.
Jack się roześmiał.
-To przez Zębuszkę. Dodała tam zęby swoich ulubieńców.
Elsa miała taką minę, jakby miała zaraz zwymiotować. Zrobiła się lekko zielona.
-I ja mam...mam to wypić?!
Jack przewrócił oczami i zabrał od niej flakonik. Wyjął korek, powąchał eliksir i spojrzał na Elsę. Do jego nozdrzy wpadał przyjemny zapch zimy i szronu, no i pierniczków!
-Dla mnie pachnie bardzo ładnie. - Przystawił jej lek do ust, a ona szybko odwróciła głowę. Jak małe dziecko. Elsa usłyszała śmiech swojej siostry i sama się uśmiechnęła. Jack był zły, ale tylko udawał. Elsa dobrze to wiedziała, jakimś sposobem nigdy nie mógł być na nia zły. A ona, nie wiadomo jak bardzo by się starała, też nie mogła.
-No dawaj, Elsa. Za Jacka Frosta - Zwrócił głowę w stronę wyszczerzonej siostry Elsy. - I za Ankę.
Elsa popatrzyła nieufnie na płyn. Skoro Jack sam go zrobił to lepiej było go nie pić, ale jej służba to przyniosła, więc jakby co, to będzie na nich. Elsa uśmiechnęła się pod nosem.
-Na pewno mi pomoże? - spojrzała z nadzieją na Jacka, który patrzył na nia błyszczącymi oczami.
Uśmiechnął się tak ciepło, że ten żar poczułą też Elsa.
-Oczywiście - zapewnił. - A jesli nie, to pójdę i skopię tyłek Królikowi Wielkanocnemu. Mikołajowi nie... Jest za silny. - Jack mrugnął do niej. - Pij.
Elsa wzięła głęboko powietrze i wlała płyn do ust. Poczuła tylko jedno. Płyn był bardzo, bardzo dobry. Od razu poczuła się lepiej. Jednak gdy przestała pić, wszystko wydawało się być zamazane i niewyraźne. Kręciło jej się w głowie, czuła się tak, jakby mogła zrobić wszystko.
-Możesz się czuć dziwnie, ale do jutra minie. -Elsa usłyszała znajomy głos. Męski. Ciepło jej się zrobiło na sercu, gdy go usłyszała. - Obudzisz się jutro. Słodkich snów, Elso.
-Walnij się i daj mi spać... - burknęła otumaniona Elsa i zapadła w głęboki, upragniony sen, bez koszmarów. Tylko z Anką, Jackiem i puchowymi LAMOROŻCAMI, nie zmieniającymi się w potworne konie z
koszmarów.
                                   

I WRESZCIE JEST! NOWY ROZDZIAŁ, KTO BY UWIERZYŁ? ;D TAK WIĘC MOŻECIE HEJTOWAĆ ALBO KOCHAĆ I KOMENTOWAĆ (ZAMROŻONE WOLĄ TĄ DRUGĄ OPCJĘ ;D) TEN ROZDZIAŁ BYŁ PISANY PRZEZE MNIE W DOŚĆ KRÓTKIM CZASIE, WIĘC NIE JEST DOBRY. JEDNAK MAM PEWNĄ SEKRETNĄ NADZIEJĘ W SERCU, ZE WAM SIĘ PODOBAŁO ;3 

                                                                                                          LOONY



                                                                         

środa, 29 stycznia 2014

Rozdział 4: Kontratak.

( Wszystkie wyjaśnienia niezrozumiałych dla niektórych wyrazów na końcu postu. Słowa, które posiadają wyjaśnienie są zaznaczone gwiazdką :D)
      Elsa uklękła na zimnej podłodze wciąż pokrytej szronem, lodem oraz śniegiem. Wlepiła wzrok w jeden punkt, a ręce bezwładnie leżały obok. Zaczęła wszystko jeszcze raz analizować. Całe zajście stało się za szybko. Nie do końca wierzyła w to, co przed chwilą zaszło w komnacie. W jednym momencie bawiła się z Jackiem, a teraz? Teraz jest sama, a Jacka nie ma.... Gdzie jest? Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Dźwignęła się z podłogi. Stała chwilę. Patrzyła to na rozbitą szybę, to na swoje stopy a to na zimny pokój. Podniosłą z podłogi laskę Jacka i zaczęła się jej wpatrywać. Była nieprzyjemnie zimna bez dotyku Jacka, bez jego obecności. Po policzku władczyni spłynęła łza, w głowie utworzył się obraz roześmianego Jacka, kiedy bili się na śnieżki.
Co robić?, pomyślała, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Starała się nie panikować, jednak z minuty na minutę popadała w coraz większą histerię. Kiedy już poziom jej paniki doszedł do maximum, wybiegła z pokoju i, nie zamykając drzwi, pobiegła w stronę komnaty siostry. Przecież ktoś musi wiedzieć! Gdy Elsa wpadła z hukiem do pokoju siostry, nawet jej nie obudziła. Anka jak zwykle spała zgięta wpół i śliniła się, jakby była lamą. Królowa jednym, sprawnym ruchem znalazła się przy łóżku siostry i zaczęła mówić w zawrotnym tępie:

- Anka! Jacka porwali! Nie wiem gdzie! On był, a potem nie i znikł a ja w ryk!- księżniczka leniwie otworzyła oczy. Podniosła wzrok. Kiedy tylko zobaczyła przerażoną siostrę z wielkimi oczami, wystraszyła się i usiadła. Złapała obydwoma rękoma ramiona wystraszonej siostry.
- Możesz powtórzyć? Tylko spokojnie...- poprosiła Anka. Elsa oddychała szybko. Mimo, że patrzyła prosto w oczy siostry, to myślami była przy Jacku.
-Elsa...- powiedziała delikatnie Ania. - Słyszysz mnie? - Elsa wzdrygnęła się po czym odpowiedziała:
- Naturalnie, że słyszę....
- No dobra widzę, że coś z tobą nie tak! Mów, bo się zaczynam niepokoić. Huśtawki nastroju to poważna sprawa! - Elsa zdjęła dłonie siostry z ramion. Wzięła głeboki oddech.
- Jack zamroził mi tej nocy budzik, przez co nie pojechałam na spotkanie. Rano bardzo się zdenerwowałam poszłam do jego pokoju. Zaczęliśmy bić się na śnieżki. Spodobało mi się to. Rozpętała się wielka bitwa. W pewnym momencie zrobiło się ciemno. Do komnaty wlazł obrzydliwy, ciemny facet z pomarańczowymi oczami.  Znaczy się, wtedy jeszcze go nie widziałam.. Jack rozmawiał z nim, mnie wydało się to dziwaczne. - Elsa przerwała na chwilę. Sprawdziła jak przyjęła wiadomość siostra. Anna przestała się uśmiechać. Wydała się zaniepokojona.
- I co? - spytała cicho Ania, lecz zaczynała domyślać się strasznej opcji.
- Mówił, że chce mu coś zaoferować. Nie wsłuchiwałam się dokładnie. Potem jednak poczułam strach i zobaczyłam go.... No i po krótkiej konfrontacji skończyło się tak, że porwał go wybijając szybę. Wpadłam w histerię, chciałam go złapać, ale był już za wysoko. Znikł gdzieś... - Elsa usiadła z rezygnacją na łóżko Anny i wybuchła płaczem, kryjąc twarz w dłoniach. W pokoju zaczął padać śnieg. Milczały przez chwilę. Anka przytuliła siostrę.
- Elsa spokojnie... Znajdziemy go. Powiemy strażnikom i pojedziemy go poszukać. - księżniczka starała się znaleźć jakiekolwiek pozytywy, mimo że miała świadomość o powadze sytuacji.
- Nie, nie mogę narażać moich ludzi. Ty nie wiesz, jaki ten cały Mrok może być silny. Ja zresztą też. - Elsa cicho wyznała smutną prawdę. - Pojadę sama. To moja sprawa i moja wina. Idę się ubrać i jadę...
- Chyba sobie żartujesz! Nie puszczę cie samej! - zaprotestowała Anna. Elsa wstała i spojrzała na nią jak zwykle poważnie i ponuro. Anka zrozumiała, że nie ma co się kłócić. Przytuliła tylko siostrę i zagroziła szeptem:
- Tylko nie waż mi się umierać!
- Bez przesady.... - Władczyni wycedziła przez zęby i wypełzła z ramion Anki, spojrzała na nią poważnym wzrokiem, mówiącym: "nie waż się za mną iść". Elsa wybiegła z komnaty, po czym skierowała się w stronę swojego pokoju. Ubrała się szybko i skierowała się w stronę wyjścia.
            Na dworzu było chłodno. Elsa nie zwracała na to uwagi i zdecydowanym, szybkim krokiem szła do stajni. Już po chwili czuła przyjemny zapach siana i końskiej sierści.
- Kristoff? - zawołała niepewnie. Reakcja chłopaka była natychmiastowa. Wyłonił się z ostatniego boksu* z kopystką* w ręku.
- Tak? O, Elsa!...Co ty tu robisz? Nigdy wcześniej nie widziałem cię w stajni! - stwierdził wesoło.
- Mam prośbę. Mógłbyś osiodłać* mi konia? Potrzebuje gdzieś jechać.
- Oczywiście, nie ma sprawy. - zgodził się Kristoff. - A mogę wiedzieć po co ci koń? - spytał
- Jasne, ale to długa historia a ja nie mam czasu. Anna ci powie. - wyjaśniła po czym usiadła na beli siana. Przyglądała się, jak blondyn siodła dla niej karego konia. Obrzydliwie karego konia. Kojarzył jej się z rumakami Mroka, o których mówił Jack. Na szczęście ten uroczy karek miał przepiękne piwne oczy i wcale nie wyglądał na chudego. Kristoff niezręcznie zakładał czaprak* i siodło*. Biedny koń strasznie cierpiał, kiedy chłopak za mocno dociągnął popręg* na raz. Z ogłowiem* walczył dobre dziesięć minut, bo poplątało mu się, a ogier kręcił się w boksie. W końcu jednak wszyscy stali przed stajnią.
- To ja idę do Anki. - powiadomił krótko Kristoff na odchodnym. Else zostawił samą z koniem. Królowa nigdy wcześniej nie jeździła sama na koniu. Stąd też nie wiedziała jak wsiąść. Po kilku nieudanych próbach z rezygnacją oparła się o szyję ogiera. Pogłaskała go czule po pysku.
- Gdybyś tylko rozumiał ludzką mowę, to poprosiłabym się żebyś się zchylił. - Powiedziała patrząc mu w błyszczące oczy. Nagle zwierzę odepchnęło od siebie Elsę i jakby za sprawą magii uklękło.
- Jesteś kochany! - zaszczebiotała Elsa, po czym sprawnie wdrapała się na siodło. Na górze czekał na nią kolejny dylemat. Jak ruszyć? Próbowała sobie przypomnieć, jak jej ojciec zazwyczaj namawiał konia do ruchu. Olśnienie przyszło nienaturalnie szybko. Przypomniała sobie, że delikatnie trącał go łydkami i wypychał brzuch oraz biodra w przód . Powtórzyła ruch a ogier ruszył wolnym stępem*. Nie miała za co go klepać, ale i tak pochwaliła zwierzaka. Po chwili ruszyła szybkim kłusem* PRÓBUJĄC anglezować*, tak jak to robił jej tata w przeszłości. W technice mogła zdać się na wspomnienia związane z ojcem.


   Jack desperacko krążył po niebie, szukając Arendelle lub znajomych okolic. Bez skutku. Wciąż tylko las las i las. Bezskutecznie nawoływał i krzyczał o pomoc. Kompletnie nic nie przynosiło skutków. Opuścił się na ziemię. Szedł przed siebie ze zwieszoną głową. Nie miał laski, był sam i do tego Elsa jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przeanalizował beznadziejność sytuacji i westchnął. Jeszcze niżej spuścił głowę i nie patrzył przed siebie. Nie miał sił już uciekać. Wydawało mu się, że i tak znajduję się wystarczająco daleko od tego wstrętnego faceta.... Znienawidził go jeszcze mocniej.
Nagle ziemia zaczęła się pod nim trząść, a kamyki podskakiwały. Nie było to z pewnością trzęsienie ziemi, ale uciekające w panice stado jeleni tak! Jack rzucił się do ucieczki. Kilka razy próbował wzbić się w powietrze, ale miał za mało sił. Musiał zdać się na nogi. Biegł bardzo szybko. Zupełnie zapomniał o wszystkich możliwościach zboczenia z drogi, czy wielu innych. Pędził na oślep, byle żeby spanikowane zwierzęta nie dogoniły go. Kiedy siły zaczęły go jeszcze mocniej opuszczać, spanikował i moment wystarczył, aby stało się nieszczęście. Chłopak potknął się lewą nogą o wystający korzeń i walczył dobre pięć sekund z równowagą. Tym razem szczęście mu nie dopisało, ponieważ jego prawa kostka wygięła się w nienaturalny sposób i runął na ziemię waląc twarzą o podłoże. Po kilku sekundach nad nim przeskoczyło kilka dorodnych jeleni. Tylko jeden z nich minimalnie zahaczył o plecy. Kiedy niebezpieczeństwo minęło, Jack złapał się za kostkę i zajęczał z bólu. Cała twarz i bluza była w piachu, a ból przeszywał jego całe, obolałe ciało. Leżał chwilę skulony. Potem zaczął walić wściekle pięścią o ziemię i przeklinać samego siebie. Po pięciu minutach furii otarł twarz ze żwiru i usiadł. Spojrzał wściekle na skręconą kostkę, jakby była żywą istotą i prowodyrem całej sytuacji.
-Co za złośliwa, beznadziejna noga! - wrzeszczał.
 Kilka razy usiłował zrobić sobie gips z lodu, jednak na nic jego wysiłki. Jack Frost bez laski, to jak Elsa bez rąk, pomyślał. Elsa....... I jak jej tu teraz wyjaśnić, że Mrok ma na nią chrapkę?, głowił się Jack.
Myśl o niej dodała mu wiary w siebie. Chciał z nią teraz być. Polubił ją. Ciekawe czy ona też się o mnie martwi?, rozmyślał.
W końcu odważył się na bolesny ruch. Z jękiem dźwignął się do kucek. Kostka spuchła. Na razie nie jakoś drastycznie, ale spuchła. Jacka było stać tylko na zimny okład. Dotknął nabrzmiałego miejsca i wpuścił w nie strumień zimna. Poczuł niewyobrażalną ulgę. Przymknął oczy po czym wstał z bólem. Rozejrzał się i, z wiarą na znalezienie Arendelle, ruszył przed siebie.
        Po godzinie katorgi poszukiwania Jacka nie odniosły skutku. Utykał i z każdą minutą coraz trudniej stąpał po ziemi.
- Genialnie - mówił do siebie - Akurat teraz. Zgubiłem się, stadko rąbniętych jelonków pomyślało, że chcę pobawić się ze nimi w berka, mam skręconą kostkę a na czole siniaka.
 Westchnął i przystanął na chwilę. Rozejrzał się. Krajobraz nie różnił się ani trochę od tego, który widział pięć minut temu. Wszystkie drzewa wyglądąły tak samo a trawa  czas miała tak samo mocny, zielony kolor. Jack ruszył ponownie, podskakując na lewej nodze.
Nagle usłyszał, że krzaki z lewej strony ruszają się. To zdecydowanie nie był ruch od wiatru. Liście i gałązki poruszały się z zawrotną prędkością i z każdą sekundą poruszały się coraz szybciej. Jack wystraszył się. Błagam,  tylko nie kolejne świrnięte zwierzęta!, pomyślał i cofnął się o kilka marnych kroczków. Po chwili przekonał się, że źródłem ruchu było zwierzę. Do tego znajome mu zwierzę. Koń. Czarny jak smoła koń z Aredelle.
A jednak mnie szukali!, rozentuzjazmował się Jack. Jedynym powodem jego zdziwienia było to, że przygalopował bez jeźdźca. Z siodłem, ale bez jeźdźca. Jack rozpostarł ramiona tak, aby koń nie miał wyjścia i musiał zatrzymać się przed nim. Udało się. Chłopak zatrzymał konia i pogłaskał po nosie.
- A co ty taki porzucony? Hmmmm? - spytał ogiera.
Nagle liście znowu zaczęły się poruszać tylko że o wiele wolniej. Gdzieś z głębi krzaków dochodził głos.
Jack natychmiast go poznał. Na całym świecie nie było takiego specyficznego tonu. Uśmiechnął się do siebie od ucha do ucha i poczekał, aż Elsa zdąży wyleźć z krzaków. Kiedy tylko znalazła się na ścieżce, rozejrzała się wielkimi, błękitnymi jak płyn do sptyskiwaczy oczami. Zobaczyła konia, a potem Jacka. Chłopak parsknął śmiechem, widząc jej nową, potarganą fryzurę, ozdobioną liśćmi i podarta, ubłoconą suknie. I tak wyglądała pięknie.
- Cześć, Elsa! - zawołał, drżącym od śmiechu głosem. Dziewczyna wyrzczerzyła do niego zęby. Jack puścił wodzę konia i przykuśtykał do
Elsy. Był bardzo blisko. Popatrzył na nią chwilę i przytulił. Elsa ledwo mogła oddychać, ale poczuła dziwne ciepło w sercu.
Miłe uczucie, stwierdziła.
- Ty weź sie odczep! Udusisz mnie! - warknęła. Jack nie przejmował się tym. Elsa podniosła brew. -Zachowujesz się jak dziecko!
- A ty za to wyglądasz jak upiór. - odparował Jack. Elsa zaśmiała się cicho. Potem Jack uwolnił ją z uścisku.
- Co ci się stało w nogę? - zapytała.
- Jelenie mnie wystraszyły i podczas ucieczki skręciłem ją sobie. - wyjaśnił, po czym spojrzał zawadiacko na Elsę. - A ty jak spadłaś z konia?
- Jenienie biegły i go wystraszyły. - po  tych słowach obaj się roześmiali. W pięć minut potem Jack, po ciężkiej walce z wsiadaniem na konia, klapnął zmęczony na siodło, a Elsa prowadziła spoconego ogiera w ręku, co chwilę głaszcząc go po pyszczku i mówiąc jaki jest cudowny. Miała rację. Koń był prześliczny.  Sierść błyszczała mu na słońcu, a piwne oczy mieniły się jak małe światełka. Jak na ogiera nie był bardzo narowisty. Po prostu trochę płochliwy, ale niezwylke rozumny i pojętny.
- Jak daleko jesteśmy od Arendelle? - spytał Jack.
- Dokładnie to nie wiem. Nie mniej jak z pięć, sześć kilometrów. - odparła Elsa, nie przestając głaskać konia.
- W sumie to mnie to nie martwi. Noga zdąży odpocząć. To ty będziesz musiała iść! - dokuczył jej Jack. Elsa posłała mu złośliwe spojrzenie.
- Uważaj, bo się rozmyślę i będziesz sam musiał sobie radzić z przewrażliwionym koniem! Kto wie, może jelenie gdzieś tu są?
- Marwiłaś się o mnie? - zapytał nagle Jack.
Elsa spojrzała na niego zaskoczona.
- T...tak.. A co myślałeś! Nie miałabym pracownika od wzmacniania murów! - potem zamilkli, a Jack stracił wszelkie nadzieję na sympatię Elsy. W sumie nie wiedział, czemu jest z tego powodu zawiedziony. Był zwykłym wieśniakiem z niesamowitą moca, który pracuje dla pieknej władczyni.
Jechali w ciszy dobre piętnaście minut, kiedy Jackowi przypomniała się groźba Mroka. Poczuł dreszcz na ciele. Bał się o Elsę. Ten typ mógł w każdym momencie zaatakować. Niestety nie wiedział, z której strony przyjdzie atak i w jakiej postaci. Mógł tylko czekać i chronić królową. Ze skręconą kostką bedzię to oczywiście trudne, ale postara się jak najmocniej o nią troszczyć. Właściwie nie wiedział, dlaczego tak bardzo zależy mu na tej złośliwej istocie. W każdym razie lubił ją bardzo. Niepokoił go fakt, że cały czas coraz mocniej się do niej przywiązywał. Postanowił, że na razie nie będzie mówił Elsie o Mroku i jego planie. Nie chciał jej dodatkowo denerwować.Dopiero co się zrelaksowała i odstresowała. Poczeka jakiś czas.
 Elsa prędzej czy później niestety i tak się dowie, ale na razie niech nic nie wie, pomyślał, po czym odepchnął tę myś od siebie i pogłaskał konia po zadzie.
Resztę drogi też przetrwali w milczeniu. Nikt nie musiał nic mówić. Obydwoje cieszyli się na swój widok. Elsa doznała dziwnego uczucia, kiedy go zobaczyła. Coś jakby ulgę. Lubiła Jacka. Podobał jej się jego styl bycia. Może czasami denerwował, ale był uroczy.
Wkrótce dotarli do bram Arendelle. Odetchnęli oboje i spojrzeli na bramę. W momencie, gdy podjechali bliżej Anka od razu wyleciała im na przywitanie.
- Mówiłam, że go odnajdziesz! Nie trzeba było płakać! - krzyknęła i rzuciła się siostrze na ramiona. Elsa zarumieniła się, gdyż Jack był przy niej i wszystko słyszał. Spojrzała na niego niepewnie. Patrzył się na nią z małym, szyderczym uśmieszkiem, ale zrobił się czerwony jak burak, co było do niego niepodobne. Potem odprowadziła konia do stajni i przekazała wodzę Kristoffowi.
- I co? Anka ci powiedziała? - zapytała Elsa, widząc wyraz twarzy chłopaka. Skinął głową, uśmiechnął się do niej i mruknął, że dobrze, iż znalazła Jacka i nic jej nie jest. Potem poszedł z ogierem do boksu.
Królowa wróciła do Jacka. Kiedy zaczął kuśtykać, złapała go pod pachę i pomogła dojść do jego komnaty. Śnieg zdążył się roztopić i było tam sporo wody. Elsa westchnęła i powiedziała:
- Idziemy do mnie. Do wieczora będzie sucho.  Służący na razie mają czas wolny. Cieszyli się swobodą, bo ciebie nie było.
Jack uśmiechnął się pod nosem.
- No dobra, mam nadzieję, że jakoś dojdę - powiedział i razem z Elsą powlókł się do jej komnaty.  Kiedy tylko weszli, Elsa kazała mu wleźć do łóżka i leżeć, a ona w tym czasie pójdzie po coś do picia i jedzenia. Został sam. Rozglądał się wokoło. Było tak czysto i schludnie. Nie potrafił pojąć, jak można żyć w tak pustym pokoju. On nie wytrzymałby tu długo. Zaraz, zaraz... Przecież aktualnie jest na to skazany! Targał swoją srebrzystą czuprynę i patrzył dookoła, nie mogąc znaleźć miejsca, gdzie mógłby zatrzymać wzrok. Po pięciu minutach drzwi się otworzyły i do komnaty weszła zmachana Elsa, niosąc srebrną tacę z ciastkami i szklanką wody.
- Wow! Myślałem, że królowe nie przygotowują posiłków! - dokuczył jej Jack, z zapałem wyciągając rękę po ciastko z kremem.
- Ha, ha, ha... - mrunęła ironicznie Elsa, po czym usiadła w nogach łóżka. Jack zmrużył oczy i spytał z ciekawością:
- Pewnie nie spędzałaś tu dużo czasu przed moim przyjazdem i przed koronacją? - Elsa drgnęła. Wlepiła wzrok w podłogę. Przypomniała jej się młodość. Młodość spędzona w samotności i depresji.
- A żebyś wiedział, że nawet sporo. - burknęła tylko i od niechcenia ugryzła kawałek ciasteczka.
- A to ,,sporo'', to ile? - dopytywał się Jack. Władczyni wzięła głęboki oddech.
To będzie trudna rozmowa, pomyślała.
- Widzisz... To długa historia. Jako dziecko codziennie bawiłam się z Anką moją mocą. Było bardzo wesoło. Ona tak się cieszyła, zresztą, ja również. - Elsa zaczerpnęła oddechu. - Niestety, pewnej nocy podczas zabawy uderzyłam Anie w głowę odłamkiem lodu. jakbym trafiła ją w serce, mogłoby jej teraz nie być w królestwie. Trolle ją uratowały, ale wyczyściły z jej pamięci wspomnienia o mojej mocy, o naszym wspólnych chwilach podczas zabawy w domu pełnym śniegu na radości w ogrodzie. Ja natomiast nie mogłam sobie wybaczyć skrzywdzenia siostry, nie mogłam opanować swojej mocy i...... Przesiedziałam w tej komnacie całą resztę dzieciństwa i młodości. Nie akceptowałam swoich zdolności, ta moc była jak kula u nogi. Była ciężarem, który musiałam nosić przez całe dzieciństwo. - Elsa odlepiła wzrok od podłogi i zwróciła go na Jacka. - Wiesz, jak to jest, kiedy tracisz najbliższą ci osobę, ale nie możesz się z tym pogodzić, bo wiesz, że to twoja wina?
Jack spojrzał Elsie w oczy. Błękitny blask Elsowego spojrzenia zastąpiony był stłumionymi przez lata uczuciami, smutkiem i samotnością. Oczy Jacka były błyszczały, jak zawsze, ale widać było w nich smutek i tęsknotę za czymś, czego nie może już odzyskać, przepadło. Moze wiedział, co ona czuje?
-Tak, znam doskonale to uczucie.
Elsa westchnęła długo i zwróciła wzrok na swoje splecione ręce.
-Cały czas siedziałam w przygnębieniu, samotności.  A było jeszcze gorzej, bo.... -Elsa chrząknęła, by powstrzymać łzy. - rodzice zatoneli w sztormie. Nawet nie mogłam się z nimi porządnie porzegnać jak Anka, przytulić się i wycałować. Zrobiłabym im krzywdę, bałam się o wszytskich, tylko nie o siebie. To działało na tej zasadzie, że ja cały czas się bałam, a przez to nie potrafiłam opanować mocy. - Elsa skończyła swoją opowieść i spojrzała wyczekująco na Jacka.
- Ojej, nie wiedziałem, że trolle istnieją! No patrzcie! - powiedział sztucznie wesołym tonem. Westchnął, widząc smutny wyraz twarzy Elsy. - Przykro mi, Elsa.... Ja też prawie cały czas byłem sam. Wiesz, mówiłem ci już. Moja sio...- Jack się zająkał, jego oczy się zaszkliły, ale szybko pociągnął nosem i kaszlnął, wgapił się w podłogę.-Współczuje tobie i Ance z całego serca. Obie na pewno cierpiałyście. - stwierdził Jack i napił się wody. Uśmiechnął się dla rozluźnienia atmosfery. Zrozumiał, dlaczego Elsa była taka ponura. Po prostu tak się wychowała. Zamknięta i zdana tylko na siebie. Zmuszona dorosnąć, gdy jej wiek można było policzyć na palcach jednej ręki. Okropność... Jack jeszcze nie dorosnął.
-Mhmmmm! - mruknęła zdecydowanie i głośno królowa. Nagle Jackowi przypomniało się coś ważnego. BARDZO ważnego.
- Ej.... A gdzie moja laska? - Jack poderwał się nerwowo i zaczął spośpiesznie błądzić wzrokiem po pokoju. - Muszę jej poszukać! Jest bardzo ważna! - krzyczał usiłując wstać, ale dziewczyna sprawnie go przytrzymywała.
- Te! Jak będziesz sie tak rzucać, to nigdy nie wyzdrowiejesz! Leż, a ja pójdę po tą twoją niebywale ważną laskę. Zdaje się, że wiem gdzie jest. - powiedziała, po czym potruchtała do drzwi i wyszła. Przebiegła przez korytarze i weszła do opustoszałej komnaty Jacka. Nadal panowała tam zgroza i chłód, lecz odrobinę przyjemniejszy, bo Jack był w zamku. Na ziemi było widać niewielką ilość czarnego piachu, ale i tak śmierdziało jak w grobie. Zdążyło już odrobinę przeschnąć, ale Elsę mimo wszystko komnata przyprawiała o dreszcze. Zaczęła ostrożnie rozglądać się za laską, próbując przypomnieć sobie, co zrobiła z nią rano. Najprawdopodobniej rzuciła ją w panice wybiegając z pokoju. Nagle spostrzegła ją pod ścianą.
Jakim cudem ja jej nie zobaczyłam?, zastanowiła się, po czym podniosła przyjemnie zimną laskę. Chłód przeszył jej ciało, ale wydało jej się to miłe. Zamknęła komnatę i skierowała się w stronę swojej komnaty Idąc przez ostatni hol, spostrzegła Anię idącą naprzeciwko. Ta uśmiechnęła się i spytała:
- I jak? Jack trzyma się jakoś?
- Mam nadzieję. Energi ma dużo! Musiałam leźć do jego komnaty po laskę, bo wpadł w panikę, jak zobaczył, że jej nie ma przy sobie. - Wyjaśniła Elsa patrząc na oszroniony patyk. Anna parsknęła śmiechem, po czym spojrzała na siostrę zawadiacko.
- A ty? Zmieniłaś swoje upodobania? Teraz będziesz chodzić w przebraniu za potwora z bagien? - spytała wesoło.
Elsa spojrzała w dół, na swoją sukienkę. Ubrudzoną, podartą i pogniecioną. Jak ona wyglądała? Byął przecież królową! Elsa roześmiała się, a z nią Anka.
- Faktycznie. Jak któryś ze służby mnie tak zobaczy, to pomyśli, że jestem wariatką. Lepiej będzie, jeśli pójdę oddać mu tę laskę i się przebiorę! - powiedziała. Anna roześmiała się i poszła dalej, machając siostrze na pożegnanie. Elsa odwzajemniła ruch ręką, w której trzymała magiczny patyk, przez co wystrzelił z niego niegroźny strumyk mrozu.
Nie umiem się tym posługiwać, stwierdziła w duchu i popędziła dalej. Ale Jack umie, więc to nie musi być takie trudne.
        Kolejne pięć dni Jack spędził w łóżku, ale od trzeciego dnia wrócił do swojej komnaty. Elsa opiekowała się nim jak zawodowa pielęgniarka. Było mu miło, że chociaż jedna osoba tak się poświęca i traci swój cenny czas.
Władczyni miała naprawdę sporo roboty. Podpisywała papiery, płaciła za wykarmienie zwierząt i ludzi, musiała dbać o całe królestwo. Jack się dziwił, że jeszcze nie dostała załamania nerwowego.
 Cudem wszystko wykonywała szybko i sprawnie. Od rana do wczesnego popołudnia sprawowała obowiązki, a potem do wieczora zajmowała się Jackiem. Rozmawiali tak dużo, że Jack z początku zapomniał o tym, że cały czas siedział w łóżku, lecz w końcu sobie przypomniał i zaczął gadać, że chce wracac do pracy, którą na serio lubił.
 On bronił się, że jest już coraz lepiej i nie musi leżeć cały dzień w łóżku. Elsa uparcie zostawała przy swoim i trzymała go w komnacie dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Elsa, ja na serio nie wytrzymam tu ani chwili dłużej! Muszę wyjść pobiegać! - narzekał Jack po pięciu dniach spędzonych w czterech ścianach.
- Nie ma mowy! Nie puszczę cie! Jak pogorszysz sobie stan nogi, to będę miała wyrzuty sumienia, a nie chcę dogadzać ci przez wieczność! Jesteś tu po to, aby pracować, a nie odpoczywać! - warknęła Elsa, strzepując okruchy ciastek, ostatniego podwieczorka Jacka, z jego pościeli na rękę.
- Przepraszam bardzo, ale to ty mnie tu kisisz! - odparował Jack, kiedy Elsa podchodziła do okna i uchyliłą je, aby wyrzucić okruchy.
- No właśnie po to, żebym nie musiała się tobą za długo zajmować. - odgryzła się Elsa. Podziałało. Jack zaczął żartobliwie naśladować małego, grubego, naburmuszonego dzieciaka, który nie dostał kawałka tortu. Spojrzał na dziewczynę spode łba.
-Mogłabyś pozwolić chociaż na pół godziny... - Wyburczał Jack nie zmieniając wyrazu twarzy. Elsa popatrzyła na niego chytrze. Jedną brew uniosła a drugą opuściła ( taka bajkowa mina, której nikt w realu nie umie powtórzyć tak ładnie, jak to wychodzi animowanym postaciom :D). Na jej ustach pojawił się szyderczy uśmieszek.
- Piętnaście minut. - zaczęła z podstępnym tonem. Oparła ręce o biodra.
- Dwadzieścia! - targował się Jack.
- Piętnaście! - upierała się Elsa.
- Osiemnaście!
- Siedemnaście i ani minuty więcej! - rozkazała ostatecznie królowa. Jack zrozumiał, że znudziło jej się targowanie i nie ma dyskusji. Wyglądała na naprawdę zadowoloną z wygranej kłótni.
Jack wiedział, że w rzeczywistości nie była wredna. Po prostu bardzo uparta i nawet wesoła. Nie jakoś olbrzymio, ale jakieś tam poczucie humoru posiadała.
Może to dzięki mnie?, pomyślał.
Wstał powoli, podparł się laską. Kostka miała się znacznie lepiej. Jack mógł pewniej na niej stawać, a opuchlizna zupełnie znikła. Ale kość nadal była poobijana i chłopak jeszcze nie pozwalał sobie na odpychanie się nią i przenenoszenie ciężaru ciała na zbyt długo. Tak więc wyszedł na korytarz i zaczął powoli iść w stronę wyjścia, pod czujnym okiem Elsy, która była gotowa w każdej chwili do niego podbiec i pomóc. Jack uśmiechnął sie pod nosem.
Tym razem nie bał się schodzenia po schodach. Wytworzył sobie mały, lodowy bandażyk usztywniający centralnie na kostce i powolnie, lecz optymistycznie zeskakiwał ze stopnia na stopień.
Wkrótce znalazł się przy głównym wyjściu. Stało tam dwóch wysokich strażników w białych koszulach, czerwonych obcisłych spodniach i z granatowym pasem. Przez ramie mieli przewieszone szable na skórzanym pasku. Patrzyli  na niego podejrzliwie spod czarnych kapelutków.
- Tak, tak pozwoliła.... - mruknął marudnym głosem Jack, przewidując ich obawy. Przewrócił oczami. Strażnicy niepewnie otworzyli wrota, nie spuszczając kulejącego chłopaka z oczu. Gdy wyszedł na zewnątrz, słysząc trzask bramy, przedrzeźniał dziwaczne miny strażników z drugiej strony ciężkich, cedrowych drzwi. Natychmiast o nich zapomniał, kiedy zobaczył podwórko. Żołnierze prowadzili swoje, niemalże takie same rumaki na plac treningów, stajenni łazili wte i wewte z drewnianymi taczkami po brzegi wypełnionymi gnojem.
Ile te zwierzęta muszą jeść?, zastanawiał się Jack. Nie miał pojęcia co mógłby zrobić przez......dziesięć minut.
Jeżeli pójdę na jarmark, to nie zdążę wrócić. Jeśli wybiorę się pooglądać trening żołnierzy, to również nie zdążę a wtedy mogę liczyć na utratę głowy, rozmyślał Jack.
W końcu jednak zdecydował się iść do rejonu, w którym trzyma się zwierzęta. Nie było to najciekawsze miejsce, ale znajdowało się niedaleko i przynajmniej coś się tam ruszało. Tak więc Jack poszedł na tyły zamku, ominął ogród, ślizgając się po lodzie z laski, i trafił do ogrodzonego miejsca, gdzie znajdowała się stajnia. Ładna, czysta obora i kilka innych przegród ze świniami, owcami oraz kurami. Jack zaczął przechadzać się bez celu pomiędzy zagrodami raz na jakiś czas płosząc kurę laską. Kiedy zajrzał do stajni  nie było tam zbyt wielu koni. Większość z ogromnej ilości boksów stała pusto. Zostało tylko sześć koni.  Kiedy Jack już obmacał każdą rzecz w stajni wyszedł i skierował się w stronę obory. W środku pachniało krowami. Obora była bardzo zadbana. Nie śmierdziało tam obornikiem lub innymi brzydkimi zapachami. Krowy miały własne, czyste przegrody, bardzo bodobne do boksów koni. Jack poklepał czarnego byka po wielkich barkach, a ten wściekle tupnął wielką racicą i sapnął. Chłopak oddalił się od niego, śmiejąc się pod nosem. Wyszedł z budynku, po czym spojrzał na zegar umieszczony na szczycie zamku. Zostały mu trzy minuty.
Wspaniale! Zejście zajeło mi siedem minut, a wejście? Słabo to widzę. Chyba, że polecę... Nie, zezłoszczą się, jak im wiatr wywołam. Muszę się pożegnać ze swoimi gnatami, pomyślał Jack i pokuśtykał z pośpiechem do zamku.
Kiedy szedł, niebo zaczęło się dziwnie ściemiać. Oczywiście nie zdążył na czas. Dopiero po czterech minutach dotarł do bram i wlazł powolnie do środka. Ku jego zaskoczeniu paliło sie nienaturalnie mało świateł. Strażnicy znikli, nikogo nie było dookoła. Do jego nosa wleciał najgorszy zapach jaki czuł kiedykolwiek: siarka. Przeraźliwy zapach mogący oznaczać tylko jedna osobę. Jack nie zważając na ból nogi, rozłupał opatrunek i pognał do góry.
Niesprawna jeszcze kostka pulsowała bólem. Coraz gorszym z każdą sekundą. Jack wiedział, że zaraz połąmię sobie kości, choć miał nadzieję, że doczołga się do sypialni Elsy, gdzie teraz powinna być.
Wpadł do swojego pokoju. Był pusty, pachnął siarką. Wszędzie walała się ziemia. Jack, krzycząc imię Elsy, pobiegł do jej komnaty.  Było tam zimno i śmierdziało siarką. Jack pognał za znienawidzonym zapachem i trafił na dach. Wleciał na szczyt pałacu, wiatr bił go po twarzy i całym ciele, ale oczywiście nie było mu zimno. Kiedy przysłonił oczy ręką, osłaniając je przed wiatrem, zobaczył wielką czarną chmurę dymu. Zapach siarki wypełniał powietrze.
Jack zadarł głowę i ujrzał, kto stał na chmurze. Mrok. Wysoki, jasnoniebieski i obrzydliwy. Jack poczuł, że jego serce przyspiesza i obnażył zęby na wroga, wysuwając laskę do przodu. Przestał, gdy zobaczył, że Mrok wysuwa zza swoich pleców nieprzytomną Elsę związaną sznurami z koszmarów. Jej włosy smagał wiatr, a twarz zastygła w grymasie bólu.
-Elsa... - szepnął Jack.



WYJAŚNEINIA:

*Czaprak – płócienna, filcowa, sukienna lub niekiedy futrzana podkładka pod siodło chroniąca grzbiet konia przed obtarciami; nazywana też potnikiem. Dawniej określano tak również ozdobną tkaninę nakładaną pod siodło lub na wierzch, pokrywającą całe zwierzę lub jego zad. (z Wikipedii)


* Siodło - siedzenie dla jeźdźca, znajdujące się na przedniej części końskiego grzbietu.


* Boks - Coś jakby klatka dla konia, tylko, że bez ,,dachu''. Jest otwierany albo tak jak drzwi, albo wejście się rozsuwa.


* Kopystka - narzędzie służące do czyszczenia kopyt końskich. Za pomocą kopystki usuwa się różnego rodzaju materię, która utkwiła we wklęsłej podeszwie kopyta: słomę, wióry, brud, odchody, a także drobne kamyczki, piasek i inne obce ciała. (z Wikipedii)



Osiodłanie konia - Założenie na zwierzę siodła lub czapraku. W ogólnym znaczeniu też nałożenie ogłowia i itp, lecz w szczegółowym znaczeniu słowo: ,,osiodłać'' znaczy założenie czapraku, czasami żelu lub innej podkładki i siodła. Zakładanie ogłowia w znaczeniu szczegółowym niekiedy nazywamy tranzlowaniem.

* Popręg - Pas podtrzymujący siodło, znajdujący się blisko przednich nóg konia, okalający zwierze od prawej strony do lewiej, przechodzący na dole.


* Kłus - chód dwutaktowy konia (również osła, zebry i innych koniowatych). Podczas kłusa dwie przeciwległe kończyny – prawa przednia i lewa tylna (bądź odwrotnie) jednocześnie odbijają się od ziemi.


* Anglezowanie - rytmiczne unoszenie się jeźdźca z siodła podczas jazdy kłusem na koniu, w takt jego ruchu, w celu zamortyzowania wstrząsów i odciążenia grzbietu końskiego.

*Ogłowie - Dla początkujących jest to zwykle ,,niezrozumiała plątanina pasków''. Dokładnie jest to ,,coś'' jest bardzo ważnym elementem do jazdy. Największą rolę w kierowaniu koniem odgrywają nogi a ogłowie jest bardzo dobrym pomocnikiem. Składa się z: nachrapnika, podgardla, paska policzkowego, nagłówka, naczółka oraz wędzidła umieszczonego w pysku konia przyczepionego do wodzy tzn. jednego paska przyczepionego z dwóch stron. Niektórym koniom zakłada się również paski krzyżowe czasami nazywane skośnikami. Ogłowie jednym słowem to to, co koń ma na głowie. Nazywane jest też tranzelką. W niektórych książkach, filmach a nawet na żywo niektórzy mówią na to ,,uzda''. Nie jest to złe określenie, lecz częściej używamy słów: ogłowie bądź tranzelka,



Dziękuję Loony za poprawienie błędów i wprowadzenie poprawek.     
   
Masiakra


środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 3. Piaskowe Koszmary

Czarny, piaskowy koń posiadał przerażającą głowę z ognistymi ślepiami, błyszczącymi na kilometr. Przypominały lawę. Tuż obok kącików warg widać było dwa odstające kawałki skóry wymodelowane z czarnego piachu, przypominające płetwy. Nozdrza odrobinkę zbyt wydęte. Uszy za małe, zupełnie inne niż te, które miały zwierzęta z Arendelle. Szyja bardzo ładna jak na konia, nawet zbyt idealna. Kształtna, pochylona niczym wieczny baskil. Tłów pofalowany, za bardzo obniżony grzbiet i niezauważalny kłąb. Koń był ogólnie chudy, ale nie wygłodzony (jeśli kiedykolwiek ten wybryk natury miał w pysku jedzenie). Nogi, również jak tłów, były chude do tego stopnia, że zwierzę posiadało zbyt wystające kolana a pęciny prawie wbite pod piękne kopyto. Stworzenie wydzielało okropny zapach siarki, który dotarł aż od skraju lasu do nosa Jacka.
 -Że co? - zapytała Elsa, wytrzeszczając oczy na Jacka. - Co widzisz?
Jack zmrużył oczy i przyjrzał się zamglonej sylwetce potężnego konia, która teraz znikła. Po zwierzęciu nie było śladu, jakby nigdy nie stał przed lasem i nie patrzył jasnopomarańczowymi oczami na chłopaka. Jack poczuł, że jego dłoń zaciska się na lasce, a drewno przybiera biały kolor szronu.
-Musisz mieć jakieś zwidy, Jack. - powiedziała Elsa obojętnym tonem, lecz z ukrytym niepokojem patrzyła na białe knykcie chłopaka. - Idź się położyć.
Po czym ruszyła w stronę głownej bramy zamku, a Anka za nią mówiąc jej coś na ucho.
-Nie, Elso. Ja naprawdę widziałem konia Mroka. - zapewnił ją, chwytając za ramię i obracając w swoją stronę, by popatrzyła na niego. Miał śmiertelnie poważną minę, która powinna Elsie wystarczyć, by wiedzieć, że coś jest nie tak.
-Mówiłam już, że masz zwidy. - powtórzyła znudzonym, ale stanowczym głosem. Popatrzyła wymownie na dłoń Jacka, która ściskała jej ramię. Puścił ją z zaciśniętymi zębami. Nie mógł mieć zwidów. To było zbyt realne, żeby mogło być snem. Znów popatrzył na skraj lasu. Nic tam nie było. Stworzenie wyparowało. Zwariował? Nie, nie, nie. Widział go, na pewno, lecz jak nikt inny mógł tego nie zauważyć, skoro aż z lasu dobiegł ich tak okropny swąd siarki.
-Elso...
Przełamał swoją dumę i spojrzał na dziewczynę najbardziej błagalnym i poważnym wzrokiem pod słońcem. Ona otworzyła oczy szeroko, ale od razu się zmrużyła i spojrzała na niego podejrzliwie.
-Bez takich, Frost. Nie ma czegoś tekiego jak Mrok. Ogarnij się - skwitowała, a Jack po jej tonie uznał, że dyskusja skończona.
Przewrócił oczami, myśląc o jej dumie.
Była taka fajna w lesie, pomyślał. Luzacka i radosna. W ogóle nie przejmowała się swoją mocą. Była sobą
Ścisnął w obu rękach laskę i pokrył lodem. Jeszcze raz spojrzał na daleki las. Jednak teraz zobaczył dzikie spojrzenie koloru lawy, które błyszczało w ciemności lasu i w oczach Jacka nawet, kiedy leżał w łóżku pogrążony ciszą i spokojem Arendelle.

Elsa siedziała na krześle w króleskiej jadalni i wypełniała dwusetną stronnicę dokumentów. Zapomniała już, po co to podpisywała. Powietrze wypełniał zapach gorącej czekolady i ciasta waniliowego, które upiekła jedna z jej ukochanych kucharek. Pracowała tu odkąd Elsa sięgała pamięcią i cały czas robiła jej ciasto z lukrowanymi śnieżynkami i jasnoniebieską polewą. Oczywiście, kiedy nie było w pobliżu Anki...
-Elso...
O wilku mowa, pomyślała Elsa. Próbowała się uśmiechnąć, lecz zmęczenie i stres zbyt ją dobijał. Odwróciła się na krześle i udała, że tryska energią, choć wiedziała, że siostra od razu dostrzeże jej złe samopoczucie.
-Słucham, Anno?
Rudowłosa dziewczyna podeszła nieśmiało. Jej twarz była blada na tle jaskrawego stroju. Piegi wyglądły jak plamy atramentu na płótnie. Miała na sobie długą koszulę nocną, spod której wystawały czubki reniferowych nosów. Ręce związała za plecami, jak zawsze, gdy jest niepewna siebie. Co gorsza, Elsa zauważyła, że Ance zdarzało się często być zawstydzoną, gdy z nią rozmawiała.
Prezent od Kristoffa, przypomniała sobie Elsa na widok reniferzych kapci. Powróciła myślami do osiemnastych urodzin Anny. Podarowała jej wtedy piękny diadem ich matki, który był o sto razy lepszym podarunkiem niż kapcie, lecz Anna bardziej ucieszyła się z prezentu Kristoffa niż jej diademu. Jednak podziękowała siostrze gorąco i od razu wcisnęła diadem na głowę.
-Mamy z Kristoffem taki super pomysł - wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
O, nie! Znowu zaczyna, pomyślała Elsa. Dwa tygodnie temu jej siostra oznajmiła, że wyjedzie z Kristoffem za granicę Arendelle i z Olafem będą zwiedzać świat. Nie do końca wiedzieli, co zrobić ze Svenem i to właśnie denerwowało Elsę. Ta głupia porywczość, nierozsądność i spontaniczność. Ona by wszystko dokładnie przemyślała i zastanowiła nad konsekwencjami. Kiedy myślała o tych złych cechach, ujrzała twarz Jacka. Cera w kolorze śniegu. Białe, rozwichrzone włosy, błyszczące, błękitne oczy oraz wąskie wargi. Był piękny, naprawdę piękny. Elsa potrząsnęła głową, powracając do rzeczywistości. Spojrzała w bok na okno.
Szron tworzył faliste łodygi na szybach, potem zamieniał się w Jego twarz. NIE. Stop. Wystarczy. Elsa pokręciła energicznie głową, by pozbyć się niechcianych myśli o chłopaku. On jest zwykłym mieszkańcem Arendelle. Przystojnym mieszkańcem z taką samą mocą, ale nadal mieszkańcem. Udawała, że w ogóle nie obchodzi ją to, że Jack ma taką samą moc. Kłamstwo. Była zafascynowana, gdy doradca opowiedział jej o Jacku Froście, chłopcu z lodową laską. Jednak entuzjazm zachowała dla siebie.
-Co ty na to, Elso?
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy. tak bardzo zatraciła się w rozmyślaniach, że nie słyszała słów Anki. Wiedziała, że to na pewno okropny pomysł, ale poprosiła siostrę, aby powiedziała jeszcze raz.
-Chcemy wybudować wielką stajnie dla rogaczy - zawtórowała Anka entuzjastycznym tonem. Uśmiech rozciągał się od ucha do ucha i nie spływał z twarzy dziewczyny. - Sven miałby kolegów, a ja i Kristoff mielibyśmy więcej czasu dla siebie. - zrobiła się cała czerwona i otworzyła szeroko błękitne oczy iskrzące się w blasku żyrandolu. - Nie mam oczywiście nic przeciwko Svenowi! Uwielbiam go i inne rogacze, ale Kristoff tak bardzo się nimi przejmuje, ja się o niego martwię i...
-Anno - Elsa uciszyła siostrę jednym słowem, bo ta zaczęła mówić coraz szybciej i trudniej było ją zrozumieć.
-Tak, Elso?
-Mówiłam ci, że Kristoff powinien zająć się czymś lepszym i bardziej pożytecznym.
-On zajmuje się końmi i rogaczami. To jest bardzo ważna praca.
Elsa nie odpowiedziała, tylko stłumiła swój śmiech i znów spojrzała na papiery. Pamiętała, jak Kristoff nieumiejętnie zakładał siodło koniowi i źle czyścił jego sierść. Zajmowanie się końmi było ważnym zajęciem, ale tylko wtedy, gdy umie się to robić.
-Ciebie nic nie obchodzi, Elso. - rzuciła oskarżycielsko Anna i podbiegła do stolika, chwytając w rękę papiery.
-Och, Anka, przestań... Wiesz, że jest mi trudno. - Elsa wyrwała siostrze dokumenty z ręki i rzuciła je na blat.
-Tak, ale ja chcę po prostu moją siostrę. - wyjaśniła, patrząc z nadzieją na Elsę.
Miała niewierygodnie wielkie oczy, gdy na czymś jej zależało.
-To co mam zrobić?
Anka uśmiechnęła się chytrze, a potem zrobiła niewinną minkę. Podeszła do stolika wzięła do ręki ciasto i wezwała Marka (wpychając do ust ciasto) by przyniósł im wielki dzban gorącej czekolady. Elsa uśmiechnęła się szeroko i poleciała za Anką do jej pokoju.
-Dawno tu nie byłam! - westchnęła Elsa, gdy Anka uchyliła ze skrzypieniem drzwi jej pokoju. Poczuła znajomy zapach farb olejnych oraz czekolady, która leżała na ziemi w opakowaniu w kształcie serca. Anka zarumieniła się i stopą wsunęła czekoladki od Kristoffa pod wielkie łoże z baldachimem, które oczywiście było nie zasłane. Elsę świeżbiły ręce, by je zaścielić, ale postanowiła się odprężyć i odetchnąć od tego ciągłego stresu. Uklękła na podłodze, ale materiał sukni ścisnął mocno jej udo. Nie było jej wygodnie.
-Poczekaj, Anno. - Anka zrobiła smutną minę, a ręka z kawałkiem ciasta poleciała w dół. - Nie, nie, nie. Zaraz przyjdę. Przebiorę się tylko w piżamę.
Rudowłosa uśmiechnęła się i machnęła ręką na drzwi. Elsa pędem wyleciała z pokoju. Wielki zegar na korytarzu wskazywał północ. Elsa, nucąc pod nosem, skakała po schodkach i ślizgała się na balustradzie. Rozpuściła włosy, które białą kaskadą zjechały po jej szyi, ramionach i twarzy. Gdy biegła, mierzwił je wiatr, który sama wywołała. Starała się nie używać swojej mocy w pałacu, ale z przyjemnością namalowała śnieżynki na ścianach i porwała płatki w górę. Do jej pokoju był tylko jeden korytarz. Rozpędziła się, by wpadnąć do środka z falującymi płatkami lodu. Była bardzo blisko drzwi, już wyciągała rękę, by je otworzyć, gdy...
Poczuła ostry ból w okolicy głowy. Wpadła na kogoś i miała już upaść na podłogę, ale zdecydowana ręka ją złapała i postawiła do pionu. Co jeśli to ktoś z służby? Jak ona wygląda? Elsa rozpaczliwie zbierała włosy w koka, ale usłyszała znajomy śmiech i przyjemne zimno.
-Uratowałem cię już drugi raz - powiedział Jack. - A ty mnie tłuczesz w głowę.
Elsa wytknęła na niego język i przestała pracować nad włosami.
-Czy mogę wiedzieć, co tu robisz? - zapytała, zmieniając temat. Złożyła ręce na piersiach i zrobiła surową minę.
Jack po raz pierwszy wydawał się, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć. Stał z poważną miną i gapił się na Elsę dziwnym wzrokiem.
-No przyszedłem...- jąkał się. - Do ciebie...
Elsa nie wierzyła w to, co widzi. Jack jest zawstydzony. Otworzyła szeroko oczy i przyłożyła rękę do jego czoła. Od razu ją strzepnął z gniewną miną.
-Co ty robisz?
-Sprawdzam, czy masz temperaturę.
-Jestem Jack Frost, nigdy w życiu się nie przeziębiłem. - oznajmił z miną człowieka, który wszystko już widział.
-W takim razie, czemu tu przyszedłeś? - zapytała Elsa.
-No już mówiłem, że do ciebie.
Teraz królowa naprawdę poczuła się skołowana. Odchrząknęła, bo czuła się naprawdę niezręcznie. Jack wydawał się zbity z tropu. Patrzył, jak Elsa dostaje napadu kaszlu.
-Co?
Jack ściągnął brwi. Jego twarz pogrążyła się w zadumie. Myślał nad czymś intensywnie.
-Nie chodziło mi o to! - jego twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. - Elsa, o czym ty myślisz!
Dziewczyna zrobiła gniewną minę i posłała mu srogie spojrzenie.
-Frost, masz tak do mnie nie mówić.
Tym razem uśmiechnął się szyderczo i oparł się leniwie o swoją laskę.
-Jak królowa każe. - nagle spoważniał i przybliżył swoją twarz do twarzy Elsy.
Ich nosy niemalże się stykały. Elsa czuła zapach miętowej pasty do zębów. Jack miał o dziwo ciepły oddech, który ogrzewał jej policzki. Dziewczyna poczuła dreszcz przechodzący po jej całym ciele
-Widziałem konia Mroka - powiedział i tym samym zakończył ich krótka konserwację.
-Ależ ty się uparłeś! Ja go nie widziałam. A w ogóle...
-Czekaj! - Jack uciszył ją tak, jak ona zmuszała do milczenia Ankę. - Powtórz to, co przed chwilą powiedziałaś.
-"A w ogóle..."
-Nie! To przed tym.
Jack wydawał się być bardzo ożywiony i zaskoczony. Patrzył na Elsę z niecierpliwością, jakby to, co za chwilę powie, miało wpływ na cały wszechświat.
-"Ja go nie widziałam" - powtórzyła Elsa, coraz bardziej zezłoszczona zachowaniem Jacka.
-No tak! - zawołał Jack, takim tonem, jakby właśnie odkrył lekarstwo na raka. - Ty go nie widzisz, bo w niego nie wierzysz!
Elsa zrobiła pogardliwą minę i westchnęła głęboko, wiedząc, że Jack nałykał się za dużo toksycznego powietrza, choć w Arendelle takiego nie ma.
-Przestań, Jack! - krzyknęła. - Dobrze się czujesz?
Jack oparł się o ścianę i zjechał na podłogę z wyrazem niewysłowionej ulgi, a zarazem strachu na twarzy.
-Oczywiście, że nie!
-Właśnie widzę - odparła złośliwie Elsa, ale uklękała obok Jacka, który schował twarz w dłoniach, a jego włosy pokryły się szronem. Potrząsnęła go za ramię i próbowała zabrać ręce Jacka od jego twarzy, jednak on tylko odgonił ją ręką, odwrócił się i nie odzywał przez długi czas. Elsa pomyślała, że milczenie było dla niego wielkim wyzwaniem. W końcu się odwrócił i spojrzał na nią dziwnie poważnym wzrokiem.
-Ty nie wierzysz w Mroka, dlatego nie widzisz jego koni - powiedział tonem wielkiego naukowcy.
-Genialne - prychnęła drwiąco Elsa i podniosła się z posadzki.
Ruszyła w stronę swojej komnaty. I od razu podeszła do wielkiej szafy. Grzebała w niej chwilę, ale potem znalazła  długą, szmaragdową koszulę nocną, którą dostała w prezencie od Anny.
Kiedy mnie zobaczy, to się na pewno ucieszy, że noszę jej prezent, pomyślała Elsa, jednocześnie zastanawiając się nad diademem, który dała swojej siostrze, a ona go nie nosiła, choć, gdzie miałaby go nosić? Na przejażdżki saniami z Kristoffem?
 Wyszła na korytarz i, jak się domyślała, Jack nadal tam stał z dziwnie poważną miną.
-Jeszcze tu jesteś? - zapytała, patrząc na niego na wpół troskliwie, na wpół złośliwie.
-Już idę. - powiedział i podszedł do niej. Ścisnął jej ramiona, jakby się upewniał, czy jest prawdziwa.
 - Musisz mi tylko obiecać, że jak zobaczysz coś dziwnego lub się czegoś wystraszysz, to mi od razu powiesz, okej?
Elsa miała ochotę parsknąć śmiechem, lecz przygryzła wargę, by opanować wesołość.
-Oczywiście. - powiedziała drżącym od rozbawienia głosem.
Jack spojrzał na nią ostatni raz, a potem się odwrócił. Jego oczy lśniły w blasku żyrandoli, a może po prostu były takie iskrzące same w sobie? Tak, czy siak błyszczały jak obietnica.


Ten miesiąc pracy był bardzo niepokojący dla Jacka, ale bliskość Elsy jakimś sposobem zawsze go uspokajała, lecz kiedy nie było jej blisko niego, czuł, że coś się złego stanie. Jej albo mu. Coraz częściej widział konie Mroka, które, ku jego przerażeniu, były coraz bliżej zamkowych murów. Kładł się do łóżka, ale nie mógł spać, dopóki nie ujrzał spokojnej i śpiącej Elsy, która leżała w swojej komnacie, pilnie strzeżona przez strażników i jego samego. W trakcie pracy trzymał się blisko Elsy i powstrzymywał ją od jeżdżenia daleko, lecz Elsa zbywała jego uwagi uśmieszkami i uwagami, że zachowuje się gorzej niż zwykle.
Tej nocy było szczególnie trudno, bo Elsa ( Jack chciał jej opowiedzieć o koniu Mroka, który stał kilka kroków od okna) oznajmiła mu, że wcześnie rano musi jechać daleko, by podpisać jakieś durne papiery, a on ma sam być w pracy. Jack sam nie wiedział, czy po prostu nie miał ochoty być sam w pracy, czy  martwił się o Elsę.
Przewrócił się na drugi bok i nagle wpadł na tak genialny pomysł, że gdyby był postacią z kreskówki, nad jego głową z piknięciem pojawiłaby się świecąca żarówka. Porwał się z łóżka, sięgnął po swoją laskę, z którą się nie rozstawał, i bezszelstnie udał się do sypialni Elsy. Jej komnata znajdowała się kilka drzwi od jego pokoju, więc nie powinien narobić wielkiego hałasu i obudzić królowej, mimo to czuł, że nogi się pod nim uginają, gdy ujrzał, że Elsa poruszyła się, kiedy otwierał drzwi. Szybkim krokiem podreptał do łóżka Elsy. Miał dziwne przeczucie, że Elsa zaraz się obudzi, lecz niepotrzebnie, bo chrapała głośno i śliniła się, mrucząc coś o durnej polityce zachodu. Nawet kilka razy usłyszał swoje imię, lecz wtedy przestała mówić o polityce zachodu tylko o śniegu i rozbitych powozach.
A jednak pamięta, pomyślał Jack, chwytając z chytrym uśmiechem budzik, stojący na jej stoliku nocnym.
Chuchnął na niego lekko, ale zamroził tak, że na pewno nie włączy się rano. Hamując śmiech, wyszedł z pokoju. Niestety wybuchnął śmiechem, a jego uśmiech ujrzała księżniczka Anna.
O kurde, pomyślał zawstydzony. I co ona sobie pomyśli? Wychodzę z komnaty jej siostry o drugiej nad ranem.
-Cześć - burknął i prawie spalił się ze wstydu.
-Cześć - odparła zaskoczona. Była rozbudzona i nie miała na sobie piżamy tylko ładną, śliwkową sukienkę, którą nosi się na co dzień. - Co tu robisz?
Spojrzałem na nią dziwnym wzrokiem, a ona całą spłonęła czerwienią i zaczęła nagle przyglądać się obrazowi na ścianie obok.
-Nie, nie o to mi chodziło! - zapewnił ją Jack, nerwowym głosem. - Ja tylko... Elsa mi powiedziała, że jutro nie zamierza nigdzie jechać i chce, byś poinformowała o tym straż i doradcę.
-O-oczywiście - odparła, a po chwili  za nią rozległ się męski szept, który, mimo że był cichy, odbijał się głośno od ścian, tworząc echo.
-Anka, zostawiłaś w saniach płasz... O, cześć.
Wysoki chłopak wysunął się zza koryatrza. Miał na sobie zwykły, dzienny ubiór. Zieloną koszulę, na to jakąś jasną kurtkę i zwyczajne spodnie, jednak włosy miał potargane, a na nich widniała opaska z reniferowymi uszami, świecącymi na czerwono. Jack miał ochotę parsknąć śmiechem. Chłopak dostrzegł ukryte rozbawienie Jacka i szybko ściągnął opaskę, czerwieniąc się ze wstydu.
-Jacku, o jest Kristoff - odezwała się Anna, by zakończyć ciszę. Zwróciła się w stronę zawstydzonego chłopaka. - To jest Jack, Kristoffie. Pomaga mojej siostrze chronić mury zamku.
Kristoff spojrzał pytająco w stronę drzwi do sypialni Elsy.
Nie no, coś sobie wyobraża, pomyślał Jack, próbując zachowywać się normalnie.
Kristoff podszeł bliżej Anki. Jack mógł mu się przyjrzeć. Twarz Kristoffa nie była tak megasuperprzystojna jak jego, ale Anka patrzyła na chłopaka z taką czułością i uczuciem, że Jack czuł się zawstydzony, jakby ich na czymś przyłapał. Tak ogólnie Kristoff był lepiej zbudowany od Jacka i na pewno był o wiele wyższy, jednak Jack nie czuł się gorszy. Przez ramię Kristoffa był przewieszony fioletowy płaszcz. Przypominał Jackowi Elsę. Miała na sobie podobny, gdy rzucali się śnieżkami, obrzucając obelgami. Nie byli na siebie źli. To było takie złośliwe dogryzanie sobie. W końcu się wywróciła i Jack pobiegł jej z pomocą. Skończyło się tak, że razem sturlali się ze wzgórza, a Elsa wylądowała na jego plecach i zgniatała mu wszystkie organy wewnętrzne jak i zewnętrzne.
-Proszę, Anno. - Kristoff podał dziewczynie płaszcz, a ona podziękowała wzrokiem.
Trochę dziwne było dla Jacka patrzenie na zakochanych ludzi, którzy jednocześnie się nie całują. W sumie całujący się ludzie wyglądali dla Jacka, jakby pożerali sobie twarze. Okropność.
-Dobranoc, Jack. - powiedziała Anna, skwiając na niego głową.
-Taa. Branoc, branoc. - odpowiedział z uśmiechem, który odwzajemniła i ona, i Kristoff.
Kiedy odchodzili, Anka wspięła się na palce i powiedziała do Kristoffa, że odprowadzi go do jego domu, ale on zaprotestowął i powiedział, że jest zbyt ciemno, że da sobie radę. Anna zaprotestowała. Tak właśnie powstał śmieszny konflikt między blondynem a rudowłosą. Jack nie miał pojęcia, jak się skończył, bo ze śmiechem udał się do swojego łóżka. Był dziwnie zmęczony, nawet jak po całym dniu pracy.

Elsa rozciągnęła się na łóżku i zamlaskała, otwierając leniwie oczy.
Jest bardzo jasno, pomyślała. Coś tu jest nie tak.
Słońce wznosiło się wysoko, tuż nad górą i świeciło jasno, zaglądając w oczy Elsy. Władczyni spojrzała na budzik stojący na stoliku nocnym. Był całkowicie zamrożony i wskazywał drugą rano.
-Jack! - wrzasnęła i zeskoczyła z łóżka. Od razu wiedziała, że to on. Po pierwsze: to jest Jack Frost! Po drugie: zostawił swoją laskę na jej łóżku. - Co za idiota!
Elsa wpadła do jego pokoju z głośnym hukiem zatrzaskając za sobą drzwi. Patrzyłą na niego groźnie, choć wyglądał bardzo słodko, gdy spał. Zwinął się w kłebek na łóżku, tuląc do siebie poduszkę. Nie ślinił się, tylko coś mamrotał, co brzmiało jak: Mbroook, kjonnikii, Elllessa.
-TY SKOŃCZONY IDIOTO! - wrzasnęła, a Jack spadł z okrzykiem zaskoczenia z łóżka.
Podbiegła do łóżka, chwyciła poduszkę i zaczęła bić leżącego na podłodze Jacka.
-Ty...głupku...to...było...bardzo...ważne! - między wyrazami zadawała ciosy poduszką.
Cała fryzura jej się rozwichrzyła, ale jej to nie przeszkadzało. Kiedy Jack porwał się z podłogi i zaczął odpierać atak, zaczęła się śmiać. On też. W jednym momencie bitwa na poduszki zamieniła się w bitwę na śnieżki. Ściany pokoju były w szronie, na podłodze leżał śnieg, a przez okno nic nie było widać, bo zaparowały. Jack tworzył śnieżki i chuchał na nie, by były lepszej jakości. Zawsze trafiał, ale Elsa też nie była gorsza. Rzucała w niego śnieżkami, wielkimi jak brzuch Olafa. Jack miał włosy w śniegu i jedynym ratunkiem była ucieczka.
-Jestem dla ciebie za szybki! -oznajmił Jack i wzniósł się w górę, porywając śnieżynki w powietrze. - Nie dogonisz mnie!
Elsa uśmiechnęła się szeroko i utworzyła pod swoimi stopami wielką śnieżną górę. Tak wysoką, że głowa Elsy była na takim samym poziomie, co twarz Jacka. On się uśmiechnął i przyjrzał się jej zarumienionej buzi. Była bardzo piękna. O wiele piękniejsza od Anny. Wcześniej tego nie widział, tylko jakim sposobem mógł tego nie dostrzec? Musiał być na serio ślepy. W jednej szalonej chwili miał ochotę pocałować Elsę, ale szybko się ogarnął.
Stary, uspokój się, rozkazał sobie. Ocipiałeś? To królowa Arendelle. Nigdy nie zainteresuje się zwykłym wieśniakiem jak ty.
-A właśnie, że ciebie dogonię! - zawołała roześmiana Elsa i rzuciła w niego śnieżk
ą. Prosto w twarz.
-O, ty jedna! - Jack zeskoczył na ziemię i ruszył w pogoń za uciekającą przed nim Elsą. W końcu ją dogonił, lecz, najwidoczniej, nie miał pojęcia, co robi, bo przytulił ją do siebie i porwał w górę wraz ze śnieżynkami. Wydawało mu się, że serce zaraz wyskoczy z jego klatki piersiowej. Elsa nie mogła uspokoić oddechu, tylko wpatrywała się w niebieskie oczy Jacka. Bała się, że jej pikawa zacznie bić tak głośno, że zaraz straci słuch. Wokół nich wirowały lodowate płatki śniegu, ale dla nich było gorąco jak w saunie i oboje się dziwili, że jeszcze żaden z nich się nie rozpuścił.
Nagle Jack poczuł ostry ból z tyłu głowy i stracił równowagę. Kiedy spadali na ziemię, Jack zorientował się, że przywalił głową w sufit. Tak zatracił się w oczach Elsy, że zapomniał, że wznoszą się kilka metrów nad ziemią. Boże, co si
ę z nim dzieję? Oszalał?
Elsa w ostatniej chwili stworzyła pod nimi zimowy puch i ochroniłą przed bolesnym upadkiem. Jack wylądował pod Elsą. Kosmyki jej białych włosów łaskotały go w twarz i wchodziły do oczu. Ona czuła jego ciepły, miętowy oddech na swoich policzkach.
Czy on cały czas myje zęby?, zastanawiała się.
Elsa uśmiechnęła się do niego, ale on tylko się jej przyglądał. Elsa widziała napięcie w jego oczach. Serce szybciej jej zabiło. Wypuściła szybko powietrze, choć nie wiedziała, że je wstrzymuje. Jack czuł, że jego ciało jest całe sparaliżowane. Chciał się poruszyć. Pomóc Elsie wstać i przestać na nią patrzeć, bo wiedział, że nigdy go nie polubi, lub, brońcie Panie Boże, pokocha.
-Teraz ja ci uratowałam życie - powiedziała, a Jack uśmiechnął się mimo własnej woli. - Jesteśmy kwita.
-Prawie - odpowiedział.
Nagle świat się zatrzymał, a Jack zbliżył swoją twarz do twarzy Elsy. Wiedział, że jeśli teraz przestanie będzie się o to oskarżać całe życie. Czuł jej ciepły oddech, niemalże słyszał nierówne bicie jej serca. Widział jej twarz w myślach. Zaskoczoną i oburzoną, ale nie mógł już tego wytrzymać.
 Jack nie miał pojęcia, co się z nim dzieję. Jakby w brzuchu miał mnóstwo małych, denerwujących motylków, które chcą się wydostać na zewnątrz. Serce podeszło jej o gardła, jak wtedy, gdy Anna zamieniła się w lód. Dziwne, że znów ją nawiedziło to uczucie, skoro Jack tu był i nigdzie nie pójdzie. Jakieś silne uczucie ogarnęło jej ciało. Nawet nie ciepło. To był żar.
Nagle w pokoju zrobiło się ciemno. Bardzo ciemno. Zbyt ciemno jak na poranek. Nagle Jack i Elsa poczuli strach, choć nie wiedzieli czemu.
-Och, jak słodko! - rozległ się szyderczy głos, który był dla Jacka znajomy. Po czym usłyszeli szczęk obracanego klucza w drzwiach. - Jak mi przykro, że muszę to zakończyć, ale trochę mi niedobrze, gdy myślę, że zaraz pożrecie swoją twarz.
Jack sięgnął po laskę i wycelowął tam, skąd dobiegał głos.
-Jack! Stary, dobry kumplu! Czemu serwujesz mi takie CHŁODNE powitanie?
Z cienia wyłoniła się sylwetka wysokiego mężczyzny. Miał on długą, szarą tunikę, niebieskawą skórę, przylizane do tyłu, strąki czarnych jak smołą włosów i chudą, podłużną twarz ze złowieszczymi, pomarańczowymi oczami, które iskrzyły złowieszczo w ciemności.
-Mrok! - krzyknął Jack, ale Elsa rozglądała się po pokoju, jakby nic nie zauważyła. Co było prawdą...
Mrok roześmiał się drwiąco i pozwolił Jackowi, by dobrze się mu przyjrzał, bo wyszedł z cienia. Stały za nim jego ochydne prawie-konie, zrobione z czarnego piasku. Z koszmarów.
-Skąd się tu wziąłeś? - zapytał Jack.
Elsa patrzyła na niego jak na wariata.
-Jack, tam nikogo nie ma. - powiedziała cicho.
Jack odwrócił się do Elsy. Miała wielkie od zdziwienia oczy.
-Posłuchaj, Elso. Tam jest Mrok, tylko że ty go nie wiedzisz, bo w niego nie wierysz. Nie boisz się go, bo...
-Bo wiem, że ty tu jesteś - dokończyła pewnie, ale zrobiła zawstydzoną minę.
Jack uśmiechnął się, ignorując zezłoszczonego Mroka, na którego teraz nikt nie zwracał uwagi, jak zwykle.
-Zawsze będę twoim strażnikiem.
-Ble, ble, ble! - zawył obrzydzony Mrok. - Ojejciu, bo się rozpłaczę!
Brzmiał jak mały pięciolatek, ale po chwili odezwał się głębokim, mrocznym głosem.
-Teraz, Jacku, pozwól, że coś ci zaoferuję. - oznajmił Mrok, podchodząc bliżej.
Jack wyciągnął dalej laskę, lecz Mrok tylko się roześmiał.
-Nie pamiętasz, co ostatnim razem zrobiłem z tym twoim patykiem? -zapytał, pokazując ostro zakończone zęby.
-Ale on nie jest sam - odparła hardo Elsa, wychodząc zza pleców Jacka. - Ja też mogę skopać ci tyłek, czymkolwiek jesteś.
Nie wycelowała ręki dokładnie w Mroka, ale Jack był z niej strasznie dumny i wdzięczny, że była taka odważna i gotowa, by go obronić.
-Czy to nie urocze? - zaszczebiotał Mrok, nieudanym, dziewczęcym głosem. - Tylko ja nie z tobą gadam panienko tylko...
-Nie nazywaj mnie panienką! - przerwała warknięciem Elsa i walnęła go śniegiem w twarz.
Mrok upadł na ziemię i ślizgał się po niej.  Przez krótką chwilę wydawał się skołowany, bo Elsa trafiłą go tam, gdzie stał. Widziała go.
-Widzisz go? - zapytał oszołomiony Jack, zerkając na Elsę z podziwem.
-Tak, bo się boję. - oznajmiła Elsa, patrząc jak Mrok ślizga się na zlodowaciałej posadzce.
-Nie masz się czego bać. On nic ci nie zrobi, dopóki tu jestem - powiedział Jack, patrząć Elsie w oczy. Słyszał znudzone warknięcie Mroka, ale go zignorował.
-Nie boję się o siebie, ale o ciebie... - przyznała cicho. Wyraźnie nie chciała tego powiedzieć.
Jack uśmiechnął się szyderczo.
-Jednak ci na mnie zależy!
Elsa zrobiła urażoną minę.
-Oczywiście, że mi zależy, idioto! Co ty myślisz?
Mrok stanął nad nimi. Jego niebieska twarz wykrzywiona w grymasie znudzenia znajdowała się kilka centymetrów od czubka głowy Elsy.
-Och! Wasza pierwsza kłótnia! Jakież emocje! - rozczulił się Mrok, leczna jego ustach tkwił
Zamknij się! - wrzasnął Jack
Wycelował laskę i strzelił w twarz, jednak Mrok uchylił się w bok i lód go nie trafił.
-To wcale nie jest nasza pierwsza kłótnia tylko... Och, nieważne!
Jack znów rzucił w Mroka mrozem, lecz nie trafił. Elsa też próbowała, ale nie usiłowała go dostrzec w tym mroku.
Dziwne, pomyślała. Nie widzę Mroka w mroku.
-Elsa, uciekaj. - usłyszała ze swojej lewej strony. - Ja się nim zajmę. Tylko ja mogę.
-Nigdzie się nie wybieram. - odpowiedziała hardo, nadal wypatrujac Mroka poruszającego się w ciemności. - Jesteś chyba głupi, że myślisz, że mogłabym ciebie zostawić.
Jack, mimo nazwania go głupkiem, poczuł ciepło w sercu.
-Nie kłóć się, Elsa. Już kiedys go załatwiłem.
-Nie.
-Tak.
-Elsa...
-Jack...
-MROK!
W jednej chwili Mrok porwał Jacka w górę, a ten był tak bardzo pochłonięty kłótnią z Elsą, że nie widział że Mrok czaił się obok niego. Czuł na twarzy wiatr, jego serce ogarniał strach, który nie powinien się pojawić, bo Elsa była przy... Nie, czekaj.
Jack otworzył oczy. Unosił wysoko nad ziemią. Na latającym koniu Mroka. Był do niego przywiązany. Do latającego konia z czarnego piasku.
Nie podoba mi się ten pomysł, stwierdził Jack, ukradkiem patrząc w bok na Mroka, który z szyderczym uśmiechem patrzył, jak Jack szarpie się z linami, zaciskającymi sie mocniej z każdym ruchem chłopaka.
Widział rozbitą szybę swojej sypialni, przez którą wyglądała Elsa. Była cała we łzach i wrzeszczała jego imię, wyciągając ramiona, jakby mogła go złapać, choć wiedziała, że nie była w stanie tego zrobić.
Jack zaczął się wyrywać, ale nawet nie zorientował się, że to nic nie da, bo jest zaplątany w dziwne piaskowe liny.
Wystarczy je zamrozić, pomyślał Jack. I będę wolny.
Jack już chciał wycelować w niego laskę, ale nie miał jej w ręku. Upuścił ją, kiedy Mrok uniósł go w powietrze! Ale miał jeszcze szanse zamrozić sznury.
Chuchnął na nie, ale nic sie nie stało. Jack zaczął nerwowo dmuchać na sznury.
-Na nic ci nie da zamrożanie sznurów. - powiedział Mrok, z pogardliwą miną. - Nie jestem tak głupi jak ty, aby dać ci możliwość ucieczki.
Jack spojrzał na niego spode łba.
-Jack, jakie masz szczęście, że ta lasencja będzie cię szukać - przyznał Mrok, nie patrząc na odbiorce swoich słów.
-Zamknij się, Mrok. - syknął Jack. Ledwie oddychał przez te sznury, dlatego nie brzmiał zbytnio groźnie.- Jak mnie rozwiążesz, to skopie ci tyłek.
Rozległ się złowieszczy śmiech, zagłuszony wiatrem, który pewnie chciał uwolnić Jacka.
-Denerwujesz mnie. - wyznał Mrok. - Zaraz to zmienimy.
Jack poczuł, że jego sznury się rozluźniają, nie mógł w to uwierzyć. Mrok go wypuści? To niemożliwe, to podstęp. I Jack miał rację. Sznury zmieniły się w węże. Węże z czarnego piasku, z koszmarów. Uniosły się nad ego głowę, obnażajać dwa wielkie, ostro zakończone kły. Jack zaczął się wyrywać, ale to nie pomogło, bo węże oplatały go ogonami i resztą ciała. Były ogromne. Nagle opadły i zderzyły się z brzuchem Jacka. Spodziewał się ogromnego bólu, ale niepotrzebnie, bo spotkał go tylko strach i wszystko ogarnęła ciemność. Potem pojawiły się koszmary. Była to najgorsza rzecz, jaka go nawiedziłą. W swoim strasznym śnie słyszał krzyki Elsy i swojej młodszej siostry, widział rzeczy tak straszne, że nawet nie miał ochoty ich wspominać. Pamiętaj tylko, że widział tam Elsę, która leżała w swojej komnacie. Wyglądąła tak pięknie, gdy spała, nawet piękniej niż zwykle. Jednak przez okno zaczęły wlatywać sznury czarnych koszmarów i wlatywały do jej głowy, a ona z krzykiem się obudziła, skuliła na łóżku i zaczęła szeptać jego imię.

Jack obudził się i od razu poczuł, że Elsy nie ma obok, bo ogarnął go strach. Otworzył oczy i musiał przyzwyczaić wzrok, bo było tak ciemno, że z początku nie mógł nic dostrzec. Lecz kiedy ujrzał, gdzie się znajduje, omalże dostał zawału. Otaczał go tuzin koni zrobionych z czarnego piasku. Ściany były zrobione z czarnej stali, podłogi z ciemnych kafli, zimnych jak lód. Z sufitu zwisał ponuro wielki czarny żyrandol, zrobiony z koszmarów. Wciąż poruszał się od wierzgających, czarnych rumaków, ciemnych szkieletów oraz innych koszmarów. W lewej ścianie tkwiły wielkie, szklane drzwi do balkonu. Jack patrzył na ciemne niebo, po którym sunęły białe, poszarpane chmury.
-Cześć, Jack. - w pomieszczeniu głos poniósł się echem i zawisł w powietrzu. - Twoje koszmary są żałosne. Ta lasencja to za wysoka liga. Nic sobie z ciebie nie zrobi.
Jack porwał się z ziemi, chcąc wycelowac w Mroka laską, ale zorientował się, że nie ma jej przy sobie. Wpatrzył się ze złością w pomarańczowe ślepia. Za Mrokiem stały dwa wielkie konie z koszmarów. Prychały parą ciemnego powietrza. Szarego, obrzydliwego.
-Zamknij tą swoją niewyparzoną gębę, Mrok. - warknął Jack i przybrał gniewną minę. Wiedział, że Mrok mówi prawdę, ale nie mógł się z nią pogodzić. No, ale skoro Elsa go nie lubiła, to czemu go nie odepchnęła?
-Będę merytoryczny - oznajmił Mrok i zaczął wolno sunąć ku Jackowi. Jakby unosił się nad ziemią, szedł bezszelestnie, a konie stąpały głośno, co chwila prychając czarnym piaskiem. - Mam dla ciebie ofertę. Jeśli się na nią zgodzisz...
-A jeśli nie, to co mi zrobisz?
-To wtedy tamta lasencja poniesie karę za twoje czyny. - odpowiedział z szyderczym uśmiechem.
Jack zacisnął zęby. Dokładnie nie wiedział, czego chce Mrok, ale mógł się spodziewać.
-Musisz się do mnie przyłączyć.
-Nigdy! - warknął natychmiast Jack i zrobił krok w stronę Mroka, dmuchając na niego wielką chmurą szronu. Czarne włosy Mroka pokryły się lodem, gdyby Mrok miał brwi, to na pewno pokryły się szronem.
-JACK! - wrzasnął Mrok, strzepując z twarzy szron. - Ty nic nie rozumiesz!
Jack wycelował w niego rękę. Spojrzał groźnie na Mroka, który patrzył na niego błagalnie. Serce mu szybciej zabiło, oddech przyspieszył. Jack nie miał pojęcia, co zrobić. Zgodzić się, aby Elsa była bezpieczna? Czy nie zgodzić się i narazić Elsę?
-Strażnicy cię nie potrzebują! - zawołał Mrok i wycelował rękę w czarną ścianę.
Z bladoniebieskiej dłoni Mroka wystrzelił sznur czarnego piasku i rozprynął się na ścianie, tworząc wielkie koło, które zaczęło świecić na biało i wyświetlać obrazy. Zwykłe zajęcia roześmianych Strażników Marzeń, dbanie o dzieci, zbieranie zębów dzieci, podrzucanie prezentów i robienie ich, malowanie jaj. Wszyscy byli uśmiechnięci, ale Jacka tam nie było.
-Widzisz? - zapytał Mrok, podchodząc do Jacka. - Oni cię nie potrzebują. Jesteś niczym... Ale gdybyś się do mnie przyłączył, bylibyśmy potężni i wszyscy by w nas wierzy...
-Nie wierzyli, tylko się bali! - warknął Jack, odrzucając ramię do tyłu, bo Mrok próbował go dotknąć.
Mrok prychnął pogardliwie.
-Jedno i to samo! Nie ważne! Najważniejsze jest to, że nas widzą!
Jack przewrócił oczami i skrzyżował ręce na piersiach, lecz nadal miał je w przygotowaniu. Spojrzał na Mroka. Jasne cienie z koła wspomnień na ścianie, biegły po jego podłużnej, bladoniebieksiej twarzy, na której malowała się prośba. On naprawdę wierzył, że Jack mu ulegnie.
-Nie, Mrok. To nie jest najważniejsze.
Jack zrobił krok w stronę wroga. Starał się skupić całą swoją moc w rękach, myślał o tym, by w jego dłoniach była cała siła, lód, zimno. Serce biło mu tak mocno, jakby zaraz miało potłuc mu żebra. Bolały go dłonie, drżąły jak nigdy. Postawił drugi krok, a za trzecim, wysunął ręce do przodu. Wystrzelił z nich słup jasnoniebieskiego światła, lodu i trafił w pierś Mroka, który zatoczył się do tyłu z wrzaskiem. Jack popędził w stronę balkonu. Szyba pokryła się szronem, kiedy wystrzelił w Mroka lodem, więc nie widział dużo. Przerzucił ciężar ciała na lewe ramię i rozbił z trzaskiem szybę. Zacisnął mocno oczy. Poczuł przyjemny wiatr na skórze, słyszał za sobą rozwścieczone wrzaski Mroka i pozwolił wiatru, by poniósł go daleko stąd.


UFFFF!! Skończone! WRESZCIE! Miałam wielką frajdę, gdy pisałam ten rozdział. Cały ten rozdział bardzo mi się podoba, ale są na pewno błędy i -najgorsze- jest STRAAAASZNIE długi! Mam nadzieję, że lubicie długie, ciągnące się w nieskończoność rozdziały ;D Czekajcie cierpliwie na nastepne rozdziały! Komentujcie i obserwujcie, bo to dodaje nam chęci i weny do pisania! BUZIAKI 

                                                                                                                                             Loony ;3

Dziękuje Masiakrze, która napisała opis konia tak perfekcyjnie, że aż zaniemówiłam! Myślę, że Wy też!