poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozdział 1. Z perspektywy Jacka Frosta.

Już od pierwszego dnia w Arendelle wiedziałem, że to miejsce nie jest dla mnie (Oczywiście oprócz wielkiego lodowiska na dziedzińcu, z którego nie chciałem zejść przez dobre cztery godziny). Od razu gdy wjechałem do miasta, ludzie gapili się na dorożkę, a ja nawet nie wychylałem z niej głowy, tylko zjechałem tyłkiem z kanapy i wsadziłem ręce w kieszenie bluzy, modląc się, by to był tylko sen. Te gapienie się mogło  znaczyć tylko jedno: nie dzieję się tu NIC ciekawego. Z ulgą usłyszałem trzask zamykanej bramy i powoli siadałem normalnie na kanapie, kiedy usłyszałem głos. Bardzo sztywny i nudny, jakby ta osoba nigdy nie zaznała rozrywki.
-Musicie powiedzieć panu Frostowi, że królowa ma ważne spotkanie i nie może się z nią dziś spotkać. Spotka się z nim jutro podczas zabezpieczania terenu.
Doradca władczyni zbladł i zaczął nerwowo szarpać się za wąsy. Wyglądąło to bardzo komicznie, więc parsknałem śmiechem. Nagle poczułem przypływ energii i wesołości. Wychyliłem się przez duże okno dorożki.
-Powiedzcie tej waszej królowej, by nie zasłaniała się byle jakimi spotkaniami, bo dobrze wiem, że nie obchodzi ją taka osoba jak ja. Choć wcale nie wiem czemu. Jestem przecież taki czarujący. - oznajmiłem z figlarskim uśmiechem.
-Frost! - syknął cały czerwony doradca. - Siadaj na fotelu i zamroź sobie język albo zabiorę ci ten twój patyk.
Pociągnął mnie za ramię i rzucił na kanapę. Spojrzałem na niego groźne, ale z ukrytym sprytem.
-Jeżeli zabierze mi pan... Jak to nazwałeś? Aha... Patyk. To wtedy nie będę mógł pomagać w ochronie zamku, a słyszałem, że ktoś z północy chcę wam odpić fortecę, więc wiesz. Dil to dil. - mrugnąłem do niego, a on drgnął i dziwnie zamknał jedno oko, przy czym spadły mu okulary, a on padł na podłogę i nie mógł ich znaleźć. Szybko podniosłem je z ziemi i położyłem na jego siedzeniu. Dorożka nadal jechała, więc okulary zsunęły się w tym samym czasie, kiedy siadał na kanapie zrezygnowany doradca. Rozległ się zgrzyt i mężczyzna zawył z bólu, gwałtownie wstając z miejsca i rzucając mi zdenerwowane spojrzenie. Uśmiechnąłem się do niego szeroko, a on złapał mnie za kaptur bluzy ( ledwo co zdążyłem złapać moją laskę), otworzył drzwi zaciśniętą pięścią i wykopał na zewnątrz. Oczywiście byłem zbyt zwinny i przygotowany na taką reakcję, by rąbnąć twarzą o chropowatą ścieżkę z kamieni, dlatego zrobiłem przewrót, odbiłem się od ziemi i wylądowałem na dachu powozu. Zobaczyłem jak małe, świńskie oczka doradcy się rozszerzają i ciskają we mnie porunami. Dla żartu dmuchnąłem mu zimnem w twarz. Od razu pokryła się małą warstwą lodu, co sprawiało, że była biała i błyszcząca. Jego krzaczaste, ciemne brwi pokryły się szronem, usta były sine, a rzęsy zlepione mrozem ze skórą. Natychmiast zrobił się z białego na czerwony.
-FROOOST!!! - wrzasnął.
Rozejrzałem się dookoła z uśmieszkiem. Wszyscy ludzie odwrócili głowy w naszą stronę i patrzyli na mnie jakbym był kosmitą. Może dlatego, że byłem taki niesamowicie czarujący i interesujący? Doradca spojrzał na nich uśmiechnięty, machnął ręką pospieszająco, a oni wrócili do swoich czynności. Jeszcze raz spojrzał na mnie. Dostrzegłem w jego oczach małe płomyki złości i uśmiechnąłem się do niego szeroko, pokazując wszystkie śnieżnobiałe zęby. Ależ to było przyjemne! Dawno tego nie robiłem.
-To takie moje przywitanie. Musi się pan do tego przyzwyczaić, bo codziennie się tak witam. - odpowiedział em z szyderczym uśmiechem.
-Na moje szczęście królowa Elsa będzie z panem spędzać dni, więc niech pan, panie Frost, ćwiczy swoje naganne maniery - powiedział, a ja spojrzałem na niego lekceważącym wzrokiem. -Bo królowa może nie wytrzymać pańskiego zachowania, a wtedy nie będzie dobrze. - dodał z tajemniczym grymasem na twarzy. Przypominał mi świnię, całą szczęśliwą, bo dostała żarcia.
Uniosłem jedną brew i wolnym krokiem poszedłem za szybko stąpającym doradcą.

Hol zamku był ogromny, a z sufitu sterczał ogromny żyrandol z kryształowymi śnieżynkami wielkości jajek. 
"Trzeba się kiedyś na nim pobujać, pomyślałem. Byłaby świetna zabawa. 
Głośno stąpałem po posadzce, która była koloru jasnego miodu. Na ścianach wisiały różne nudne obrazy przedstawiające jeszcze nudniejszych i brzydszych ludzi. Wodziłem wzrokiem po sali w poczukiwaniu czegoś interesującego. Dostrzegłem marmurowe schody ze śnieżynkami żłobionymi na balustradach. Wreszcie! Podbiegłem, ślizgając się na lodzie spod mojej laski i stóp. Przy okazji poślizgnął się doradca. Z wielkim hukiem jego zadek zderzył się z kafelkami. Moje kąciki ust się podniosły, a dłonie dotknęła śnieżynek. Przez chwilę bałem się, że posadzka pękła pod ciężarem doradcy, ale on podniósł się z podłogi i przeklnął kwieciście pod nosem coś o trudnej młodzieży. Ale ja nie jestem nastolatkiem od jakiś trzystu lat! Znaczy, w sumie jestem.
Na górę wiodły kręte schody, a po prawej stronie długiego korytarza prowadzącego Bóg wie, gdzie, były drzwi od mojej... Jak to nazwał doradca?... A! Ta... Komnata! Wejście do mojej komnaty. Otworzyłem drzwi czubkiem laski (na miejscu, które dotknęła laska, pojawił się piękny szron). Wszedłem do obszernego pokoju, z wysokimi sklepieniami.
Cudownie!, pomyślałem. Będę miał się gdzie wspinać.
Ściany zostały pomalowane jasnoniebieskią, nudną farbą. Żadnych obrazów. Przynajmniej jeden plus... W mojej komnacie były tylko cztery meble. Wielka komoda z mosiężnymi klamkami stojąca naprzeciwko drzwi, biurko widniejące przy wielkim oknie po prawej stronie, drewniany stolik nocny, na którym była szklana lampa i wielkie łoże z ogromnym baldachimem, który unosił się od sufitu do białej posadzki.
-No, no, no. Niezły apartament. - zagwizdał doradca. - Nie zrujnuj go, bo widzę, że jesteś do tego zdolny.
Rzucił w kąt moją małą walizkę, w której miałem tylko ubrania na zmianę, przybory toaletowę i tubę z moim zębem od Zębowej Wróżki. Uśmiechnąłem się do niego figlarsko, a on przewrócił oczami.
-Nie zrujnuję pokoju, ale na pewno spróbuje. - oznajmiłem.
-Jutro stawisz się o ósmej na śniadaniu.
-W królewskiej jadalni? - zapytałem z podstepnym uśmiechem. Wiedziałem, że nie. Jestem zbyt szlachetny, by jeść w jadalni zadufanych władców.
-Oczywiście, że nie! - zawołał rozbawiony doradca. -Zgięło cię?
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na niego jadowicie. Udał, że nie obchodzi go moje spojrzenie, ale ukradkiem zerkał na moją dłoń zaciśniętą na lasce.
-Jadalnie obok kuchni. Ja też tam będę, Frost, więc jeśli się nie zjawisz na śniadaniu, to przyjdę tu i osobiście wywlokę cię z tego łóżka. Będę szczególnie brutalny.
Uśmiechnąłem się do niego, jakby powiedział mi komplement.
-Czyli nie jesteś na tyle grzeczny, by jeść w sali zadufanych władców? Coś przeskrobałeś? - oparłem się o laskę i napajałem się jego czerwoną od złości, grubą twarzą. Wyglądął, jak świnia wytarzana w czerwonej farbie. -Może jednak cię polubię.
-Uważaj sobie, Frost, bo to ja uratowałem ci życie przed tym zasranym więzieniem w Nehemii. Okaż trochę wdzięczności.
Spojrzałem na niego z litością i pochyliłem laskę w jego stronę. I tak bym uciekł. Zobaczyłem strach na jego twarzy, ale od razu zastąpiła go irytacja, gdy zobaczył, że zrobiłem to specjalnie.
-Okażę ci wdzięczność, gdy moja lodowa śnieżka nie zderzy się z twoją twarzą.
Warknął coś pod nosem o moim tyłku i lasce, a potem zbliżał się do wyjścia. 
-Jutro po śniadaniu od razu zaczynasz pracę. Będziesz wzmacniał mury Arendelle swoją mocą.- Uśmiechnął się szyderczo. -Dopilnuję, by złamała ci się laska od nadmiaru pracy.
-Dziękuje, że tak się o mnie troszczysz, ale to nie jest potrzebnę. Doskonale dam sobie radę. - oznajmiłem.
Doradca skierował się w stronę drzwi, gdy był już przy wyjściu, dmuchnąłem na rękę, a w mojej dłoni pojawiła się śnieżka, która po chwili rozpłaszczyła się na grubej szyi doradcy i wpełzła pod szmaragdowy mundur.
Rzucił mi ostrzegawczę spojrzenie, odwrócił się i zniknął, grzebiąc w marynarce.
Uśmiechnąłem się do siebie, ale nie czułem wielkiej satysfakcji z mojego czynu. Zrezygnowany zatrzasnąłem drzwi i niedbale wrzuciłem ubrania z torby do komody. Były tam tylko niebieskie bluzy, bielizna i jasne spodnie. Żadnych butów. Podczas drogi doradca zapytał, dlaczego paraduje boso jak idiota. Powiedziałem, że ja tylko paraduje boso, a on ma buty i jest idiotą. To zamknęło go na pół drogi, lecz potem i tak zaczął mówić, że w zamku muszę mieć buty. Wiedziałem, że prędzej przyznam Wielkanocnemu Królikowi rację, niż dam sobie założyć buty.
Rzuciłem się na łóżko i spojrzałem na zachodzące słońce. Było bardzo nisko, wskazywało godzinę dziewiętnastą. Zwykle chodziłem spać później, ale teraz zrobiłem wyjątek, bo byłem koszmarnie zmęczony. Widocznie ukroliwość ma też swoje wady. Szybko się nią męczę. Nawet się nie przebierałem, tylko wziąłem krótki prysznic i umyłem zęby, bo pamiętałem straszną groźbę Wróżki Zębuszki :
"Jeśli nie będziesz myć zębów, znajdę cię w nocy i mleczuszki wyrwą ci wszystkie białe kiełki." 
Wiedziałem, że żartuje, bo potem wybuchnęła śmiechem, ale wolałem się nie narażać utracie zębów. Laskę oparłem o stolik nocny.
Rzuciłem się na łóżko i zasnąłem, nim zamknąłem oczy.

Obudził mnie krzyk dziewczyny, która stałą nad moim łóżkiem i patrzyła na mnie wielkimi, niebieskimi oczami.
-Ty jesteś Jack Frost?! - zapytała, prawie krzycząc.
Odruchowo podciągnąłem kołdrę pod brodę, ale zorientowałem się, że mam na sobie bluzę. Odkryłem kołdrę i spojrzałem na ładną dziewczynę. Miała rudę warkocze, błękitną z białą peleryną. Na jej poliki wypłynęły duże rumieńce, a jej błękitne oczy iskrzyły, jakby nie mogła się doczekać mojego przybycia. Moje ego się podbudowało, bo taka ładna dziewczyna patrzy na mnie jak na super sławnego modela, ale od razu oprzytomniałem.
-Tak, to ja. A ty?
Przez chwilę wyglądąła na zbitą z tropu, ale po chwili wybuchnęła energią i uśmiechem. od razu ją polubiłem.
-Mam na imię Anka... Znaczy... -nagle dziewczyna się wyprostowała i przybrałą poważną minę. - Na imię mi Anna, jestem księżniczką Arendelle i siostrą królowej Elsy.
Szczęka mi opadła. Nie mogłem sobie wyobrazić uśmiechniętej, zabawnej i radosnej księżniczki. Choć w bajkach czytanych przez Mikołaja wszystkie królewny były uśmiechnięte i radosne, dopóki nie wylądowały w wysokiej wierzy lub u siedmiu krasnoludków, ścigane lub strzerzone przez psychopatki. 
-Jesteś księżniczką? - wykrztusiłem.
Pokiwała głową.
-Ty na serio umiesz... - zrobiła niokreślony ruch ręką, a potem wskazała na laskę podpartą o stolik nocny.
Zrozumiałem, o co jej chodzi bez problemu. Podszedłem do stolika i sięgnąłem po laskę, która pokryła się szronem pod wpływem mojej dłoni. Poczułem przyjemne zimno ogarniające moje ciało, poczynając od ręki do stóp i mózgu. Wycelowałem czubek laski w okno, które jak na zawołanie pokryło się pięknym szronem, jakby malowanym przez wielkiego artystę, a nie przeze mnie.
-Uuuaaauu! - wydusiła w końcu Anka i popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. Jak siostra patrzy na brata, kiedy próbuje znaleźć podobieństwo między rodzicami. - Masz ładne włosy. - uznała.- Są taki białe.
Odruchowo załapałem koniuszek włosów. Byłem zbyt zaskoczony jej otwartością, by cokolwiek wykrztusić, ale przypomniałem sobie, kim jestem i JAKI jestem. Oparłem się luzacko o laskę. Niestety nie stała zbyt stabilnie na ziemi i upadłem, uderzając ciałem o białą podłogę. Zakląłem pod nosem, gdy usłyszałem śmiech Anki.
Podniosłem się, zarumieniony ze wstydu. Dziewczyna stała przy drzwiach. Obok niej stał wysoki blondyn i trzymał ją pod ramię. Wpatrywał się we mnie z ciekawością i dziwnym niespokojem. Anka pomachała mi na pożegnanie, odpowiedziałem jej. Po czym blondyn szepnął jej coś do ucha, a ona sie roześmiała i pocałowała w policzek. On od razu się zaczerwienił.
Chciało mi się wymiotować, gdy patrzyłem na czułości innych, lecz teraz, ze względu na Ankę, postarałem się powstrymać grymas na twarzy. Przebrałem się bardzo wolno, bo była dopiero szósta czterdzieści. Myjąc zęby, zacząłem się zastanawiać, czemu księżniczka tak wcześnie wstawała i czy królowa Elsa też tak wcześnie wstaje. Uznałem, że nie. Popatrzyłem na moje niepościelone łóżko i uznałem, że nie ma potrzeby go słać, lecz otwarte szuflady zamknąłem, by nikt nie oglądął mojej różowej bielizny w śnieżynki, którą dostałem od Wielkanocnego Królika na urodziny. Był to bardzo złośliwy prezent. Złapałem za laskę i wyszedłem z pokoju, pewny, że doradca jeszcze smacznie sobie chrapie. Skierowałem się schodami na dół., do kuchni. Kiedy otworzyłem drzwi, buchnęła na mnie para z wielkich garów. Nie wiedziałem, że królowa tyle je. 
-Przepraszam! - powiedziałem głośno, mając nadzieję, że ktoś zwróci na mnie uwagę. jednak moje oczekiwania się nie sprawdziły. Postanowiłem wykorzystać moje umiejętności. Skierowałem koniec laski w kuchenkę, na której paliła się zupa i kucharki biegąły po kuchni, by zaradzić pożarowi. Listościwie patrzyłem na biedne śmiertelniczki. Jeden mój ruch, a garnki pokrył szron, zupy zamarzły i pożar ustał. Spojrzały na mnie z otwartymi oczami i rozchylonymi wargami. Wszystkie były grube i miały blond kucyki. Ubrane były w fartuchy ze śnieżynkowym wzorem. 
-Nie ma za co - powiedziałem, bo zobaczyłem, że jedna z nich próbuje wydukać podziękowania. - Gdzie znajdę jadalnie dla gości?
Najgrubsza z nich z czarnymi lokami, okiełznanymi przez opaskę, wskazała grubym palcem na dwuskrzydłowe drzwi po lewej stronie. Spojrzałem na nie i już miałem ku nim zmierzać, gdy z tłumu kucharek wybiegła drobna kuchareczka o jasnych falowanych włosach w kitku, małej, zarumienionej twarzy. Miała wielkie oczy, prawie na całą twarz, koloru wiśni.
-Myślę, że pan, panie Frost, powinien być w jadalni królewskiej - powiedziała  cichutkim głosem, lecz ja ją wyraźnie słyszałem. Uśmiechnąłem sie do niej, a ona społonęła rumieńcem. 
-Dziękuje bardzo... - dostrzegłem duży naszyjnik na jej szyi z napisem Dalia. Zorientowałem się, że tak jej na imię. - Dalio.
Była tak zaskoczona, że odeszła do tłumu tyłem, potykając się, lecz nie spuszczając ze mnie wzroku. Wyszczerzyłem się do kucharek.
-Gdzie znajdę więc drogę do jadalni królewskiej?

Królewski jadalnia naprawdę była królewska. Fragmenty ścian były pozłacane, tak jak żyrandol ze złotymi śnieżynkami dyndającymi w powietrzu. Pośrodku pokoju stał wielki, podłużny stół z czterema krzesłami i dziwnym stojakiem na siano, wyglądłą jak dla jelenia lub innego rogacza. Mimo tego najbardziej zdziwiły mnie malunki śnieżynek oraz falbanów i kręgów śnieżnego puchu. Strzały ze śniegu przecinały bladoniebieskie ściany i nadawały pokojowi charakteru. To był zdecydowanie pokój w moim guście. Zasiadłem do stołu, zakładając bose stopy na stoł i nawet nie zauważyłem drobnej dziewczyny siędzącej naprzeciwko mnie. Była bardzo ładna, niemalże piękna. Miała białe, falowane włosy, upięte w niedbały kok, jednak nadal wyglądała bardzo ładnie. Na bladej twarzy widniały małe rumieńce, które bardzo się odznaczały. Nie miała dużo makijażu. Ledwie niewidzalne muśnięcie błękitnym cieniem, który pasował do tego pokoju i do jej twarzy. Usta były bardzo wąskie, przejechane bezbarwną, ochronną pomadką. Zgrabny nos miała blisko warg. Patrzyła na mnie krytycznym wzrokiem.
-Och, cześć! - przywitałem się wesoło, nie przejmując się wrogością dziewczyny.
-Cześć. - odpowiedziała z poważną miną, bez cienia wesołości. - Co, jeśli mogłabym wiedzieć, tu robisz?
Zdjąłem nogi ze stołu i zacząłem bawić się laską.
-No wiesz, takie tam.-mruknąłem. - Czekam na jakąś tam królową. Wiesz, mamy razem pracować, czy co. - Obróciłem laskę w ręku, a ona drgnęła, gdy dzięki mnie na oknie pojawił się szron, lecz nie krzyknęła zaskoczona, anie nie otworzyła oczu. Była opanowana, lecz zbliżała się do cienkiej lini gniewu, którą, dzięki mnie, przekroczy. Uśmiechnąłem się,
-Ludzie mówią, że ta Elsa jest bardzo miła i kulturalna i w ogóle, ale ja uważam, że będzie strasznie sztywna i na pewno brak jej poczucia humoru. - mówiłem wolno, jak pięciolatek, który przeciąga sylaby. 
Wygadanie się jednej z poddanych było dobrym rozwiązaniem na przysporzenie sobie kłopotów, ale przecież o, to mi chodziło, co nie?
Nagle do jadalni wszedł kelner. Miał rozwichrzone, kręcone włosy, jakby dopiero wstał z łóżka. zwykły strój, lecz porządnie wyprasowany oraz srebrną tacę z wygrawerowanymi płatkami śniegu. Na tacy stał wielki kubek z parującą kawą, kanapka oraz sok pomarańczowy i jakieś papiery. 
Kelner położył tacę na stół, patrząc z uśmiechem na dziewczynę. Złożył jej głęboki ukłon.
-Proszę, królowo Elso.
Kompletnie mnie zatkało. Nigdy nie byłem tak zdziwiony. Nie czułem strachu, lecz byłem w totalnym szoku. 
-Dziękuje, Mark. - odparła z uśmiechem, lecz gdy chłopak zamknął drzwi jadalni spojrzała na mnie innym wzrokiem. Jakby chciała powiedzieć : " Łyso ci?".
-Nie wiem, dlaczego uważasz, że brak mi puczucia humoru, Jack. - powiedziała, jakbym znał ją od dziecka. - Ten numer ci nie wystarczy?
Uśmiechnąłem się, ale na nią mój uśmiech nie zadziałał i nie zmieniła wyrazu twarzy. patrzyła na mnie rozbawionym wzrokiem, Pomieszanym z wyższością.
-Jestem dość krytyczny, Elso. Musisz mi zaimponować.
Uniosła brew i uśmiechnęła się szyderczo.
-Tak?
Pokiwałem głową, nie spuszczając wzroku z władczyni.
-To chodźmy do pracy.

Na dworze było przyjemnie zimno, a, o dziwo, chłód sprzyjał też Elsie.Głęboko oddychała i cały czas się uśmiechała, lecz gdy widziała, że się jej przyglądam, a robiłem to często ( czasem ze złośliwości, a czasem byłem po prostu ciekaw jej miny), natychmiast poważniała, jakby w byciu uśmiechniętym było coś złego. W końcu z radością złapała uprząż i bez ostrzeżeń ruszyła gwałtownie. Oczywiście jej gwałtowność nie była dla mnie przeszkodą. Z łatwością i zwinnością wskoczyłem na siedzenie pasażera, nadal trzymając laskę w dłoni. Kiedy mnie zobaczyła, szarpnęła uprzęż i konie pobiegły szybciej. Były naprawdę szybki i piękne. Oba białe, jak włosy moje i Elsy. Po drodze zamrażałem korony drzew i niechętnie, bo za polecaniem Elsy, wzmacniałem mury, które przy każdym dotknięciem laski, iskrzyły się na lodowaty, błękitny kolor, lecz po chwili przybierały rdzawą barwę cegieł. Wjechaliśmy na kamienistą drogę. Z czasem skały na ścieżce stawały się większe i musiałem je rozbijać chłodem. Po mojej prawej stronie rozprzestrzeniał się wielki, iglasty las. Po lewej zaś był wielki klif, ziejący pustką. Echo odbijało się od skalistych ścian klifu. Przez konary wysokich drzew po prawej zauważyłem zamarźnięte jezioro. Zapatrzyłem się w blaski słońca odbijane przez taflę lodu. Jednym susem wyskoczyłem z sań. Ku mojej satysfakcji usłyszałem zaskoczony okrzyk Elsy. Byłem dość szybki, by ślizgać się po wytworzonym przez siebie lodzie i być na poziomie twarzy Elsy. Napajać się jej zdumioną miną... lecz tylko przez kilka sekund, bo po chwili znów odzyskała powagę, ale uśmiechała się pod nosem. Zawsze zamrażałem drogę przed sobą. Tym razem było tak samo. Chciałem już wślizgnąć się przed powóz, kiedy konie straciły panowanie nad pojazdem. Ich zwykle stabilne kopyta zaczęły się ślizgać po lodzie, rżąc przy tym głośno. Próbowałem do nich mówić, lecz sam byłem w szoku. Rumaki wyrwały się Elsie i pobiegły przd siebie, szarpiąc sanie na lewo, prosto na klif. Tak to bym się nie przejął, ale tam siedziała Elsa. Królowa Arendelle. Jakbym wrócił bez niej, toby mnie powiesili, nawet jeśli bym im pozamrażął głowy. Wycelowałem laskę w pługi powozu, a on gwałtownie zakręcił i zaczął pędzić w stronę lasu. Słyszałem tylko jeden krzyk Elsy, podczas gdy inne dziewczyny wrzeszczałyby tak głośno, że drzewa straciłyby liście i wypluwały gardło. Wskoczyłem na tylną kanapę, gdzie leżały koce i ubrania na zmianę. Przeskoczyłem na przód powozu. Próbowałem zatrzymać pędzący pojazd, ale nie mogłem nic zrobić. Sanie pędziły przez las, łamiąc gałęzie, niszcząc krzewy i turbując ośnieżone trasy. Tu, w lesie, był śnieg. Złapałem się haków i wsunąłem nogi pod koła, próbując zatrzymać powóz. Bosa stopa strasznie mnie bolała. Nagle poczułem dziwną ulgę. Spojrzałem na stopę. Lewe koło odpadło, a prawe szło w ślad za nim. Pojazd zatrzymał się z hukiem i trzaskiem drewna. odpadły trzy koła, do tego połamały się drzwiczki.
 Elsa szybko wysiadła z powozu i podbiegła do mnie. Myślałem, że mnie uściska, podziękuje za uratowanie życia, ple, ple, ple. Ale nie. Ona przybrała zezłoszczoną minę. I walnęła mnie z liścia w twarz. Złapałem się za policzek bardziej z zaskoczenia, niż bólu.
-Za co? - zapytałem z wyrzutem.
Spojrzała na mnie srogo, ale w jej oczach koloru płynu do spryskiwaczy czaiło się rozbawienie.
-Za to, że zniszczyłeś sanie.
-Ale też uratowałem ci życie. Za to powinnaś mnie uściskać i podziekować. - powiedziałem, udając obrażonego.
Zbyła moją wypowiedź, jakbym w ogóle tego nie powiedział.
-Idź poszukaj chrustu. Ja spróbuje zrobić coś pożytecznego. - nakazła.
Sprzeczałem się z nią chwilę, lecz potem zacząłem zbierać suche patyki, myśląc jaką Elsa jest zołzą.
Na pewno zajęło mi to piętnaście minut, nie więcej, lecz kiedy wróciłem czekało na mnie ogromne iglo. Oczy mi się rozszerzyły.
-Jak ty to...?
-Szczęka opadała, co? - zapytała zadowolona z siebie Elsa.
-Ale jak? Ty nie mogłaś w tak krótkim czasie tego zbudo...
Oberwałem w twarz śnieżką, choć w około Elsy nie było ani grama śniegu.
-Osz, ty jedna!
Wreszcie zrozumiałem, o co chodzi. I skąd ten śnieg. Byłem zaskoczony, ale pozytywnie. Wreszcie ktoś równy mnie. Wytworzyłem idealną kulkę w sekundę i celnie trafiłem w czoło. Elsa złożyła ręce, a kiedy je rozchyliła, ujrzałem na jej dłoni okrągłą śnieżkę. Rzuciła nią, lecz zrobiłem unik. Kiedy rzuciłem w nią dwoma kulkami naraz, zagotowała się ze złości.
-Ty głupku! Ja ci dam!
Pobiegła w stronę lasu, a ja za nią, rzucając w jej kaptur śnieżki. Płatki śniegu plątały się w jej włosy, ale się nie topiły. Ona odwracała się i z szyderczym uśmiechem biła mnie śniegem w twarz, szyję i bluzę.
W końcu biegliśmy tak szybko, że Elsa nie zauważyła, jak wbiega na zamarźnięte jezioro, które widziałem wcześniej.
-O, kurde. - wkrztusiłem, a ona ze strachem spojrzała na swoje stopy, jakby lód miał się zaraz zapaść.
-Chopsanki! - powiedziałem do niej i wyciągnąłem zachęcająco ręce, rozstawiając nogi po bokach.
Spojrzała na mnie jak na wariata, ale naśladowała moje ruchy. Pierwszy skok. Mały chrząst, lecz kazałem jej nie patrzeć na łamiący się lód. Drugi był już gorszy. Lód kruszył coraz bardziej i wydawał coraz głośniejsze chrupanie. Była za daleko ode mnie, bym mógł dosięgnąć ją laską. Zrobiłem trzeci krok, a ona go powtórzyła.
Nagle rozległ się przeraźliwy trzask i plusk. Elsa wylądowała w wodzie. Wierzgała rękąmi i możliwe, że nogami,ale nie widziałem. Po raz pierwszy widziałem strach w jej oczach. Wytworzyła sobie hak, ale był za kruchy, bo była wystraszona. Usłyszałem pod sobą chrzęst łamanego lodu. Wyciągnąłem do niej laskę, a ona złapała się za jej koniec. Była bardzo lekka, aż za lekka. Spodziewałem się, że będzie ciężka, dlatego mocno szarpnąłem za kij, by ją wyciągnąć. Jednak byłem za mocny. Wyskoczyła z wody, wpadła na mnie, przyciskając się do mojego brzucha, aż w końcu oboje wylądowaliśmy na ziemi, tylko że ona leżała na mnie.
Szybko wstała i zaczęła drżeć z zimna. Trochę tego nie rozumiałem, bo przecież jest taką jakby Królową Śniegu, nie powinno jej być zimno, halo! Szybko ją przytuliłem, by zrobiło jej się cieplej. Ona zesztywniała i spojrzała na mnie gniewnie.
-Przez ciebie, pacanie, jeszcze mi zimniej. Przynieś mi lepiej z powozu suche ubranie, a nie stroisz dżentelmena.
Uśmiechnąłem sie do niej.
-Jednak twoja wredność się nie utopiła, a już się martwiłem. - powiedziałem, udając zatroskany ton.
Wystawiła do mnie język i zagroziła palcem, a ja popędziłem do sań. Wziąłem wszystkie ubrania Elsy z powozu i wróciłem nad jezioro. Elsa w tym czasie ustawiła patyczki w małe ognisko, lecz go nie zapaliła. Rzuciłem jej ubrania.
-A ognisko to samo się rozpali? Do roboty! - klasnąłem w ręce i wyszczerzyłem się.
Ona spojrzała na mnie pogardliwie i z ponurym oburzeniem królowej.
-Żartujesz sobie, prawda? - Podniosła się wolno z ziemi i zaczęła otrzepywać przemoczoną suknię z igieł sosny. -To ty jesteś wieśniakiem, wieśniaku, rozpalaj ognisko, a ja się przebiorę.
Spojrzałem na nią takim samym wzrokiem, co ona na mnie, jednak ją to nie ruszyło i władczyni zaczęła zmierzać w stronę krzaka.
-Jestem Jackiem Frostem! Ogień mnie nie lubi, a w ogóle ja go nie lubię! - krzyknąłem do jej oddalających się za krzak pleców.
Obejrzała się za ramię i uśmiechnęła szyderczo.
-To już jest twój problem. - oznajmiła, a ja z westchnieniem zacząłem szturchać laską stosik patyczków, malując na nich szron. Nagle usłyszałem zza krzaka krzyk Elsy. Bardzo głośny i naprawdę przerażony.


                                                                                                                                 
Wiajcie, kochani! Przed Wami pierwszy rozdział. Z perspektywy Jacka, lecz później będzie z perspektywy narratora, więc ten początek to wyjątek (O, rym!) Mam nadzieję, że Wam się podobało :3 Przepraszam za wszelkie błędy. Piszcie, jakby, waszym zdaniem, były jakieś niejasności w opowiadaniu. Razem z Masiakrą i Bellą chcemy, by ten blog się rozwijał, dlatego komentujcie i obserwujcie. Piszcie pomysły na Jacka i Elsę, wysyłajcie zdjęcia! ;D Wszystko chętnie przyjmiemy! Posty powinny pojawiać się co dwa dni lub wolniej, lub szybciej, zależy od naszego planu dnia i zajęć ;). Całuję ZIMNO :**
                                                                                                                                  Loony













6 komentarzy:

  1. Wow!
    Już po pierwszym rozdziale wiem, że blog będzie mi się podobał ;)
    Bardzo dobry pomysł, przyjemnie się czyta. Dużo błędów nie widać, jedynie kilka powtórzeń, ale nie przeszkadza to w odbiorze.
    Fabuła mnie zaciekawiła. Muszę przyznać, że od razu dało się wyczuć chemię i te iskierki chłodu między Jackiem i Elsą.
    Zachęcam do dalszego pisania i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy bardzo za te miłe słowa i również serdesznie pozdrawiamy. Zachęcamy też do dalszego czytania i prosimy o cierpliwość w oczekiwaniu na kolejne rozdziały.
    Masiakra

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie i przyjemnie się zapowiada. Fakt było kilka powtórzeń i błędów ortograficznych, ale one wszędzie gdzieś się znajdom. Z chęcią będę czytać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ogolnie motyw na ficka calkiem fajny. nie podoba mi sie jednak to, ze pokazujecie Jacka jako postac malo ulozona, nie znajaca zasad dobrego wychowania... to sie mija z tym jaki Jack byl w Straznikach Marzen. Tam robil psikusy, a tu jest zwyczajnie arogancki.
    Czytajac to wszystko mialam wrazenie, ze osba piszaca notke nie miala czasami pojecia o tym pisze i jakich slow uzywa. polecam czytanie jeszcze raz przed dodaniem wszystkiego tego co sie napisalo i sprawdzenie ortow, a przede wszsytkim skladni i stylistyki w zdaniach. niektore sa wcale nie zrozumiale.
    poza tym jak narazie spoko. ide czytac dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo fajny pomysł jednak narazie zauważyłam błędy w ich zachowaniu np.:
    - Elsa nie była wredna była spokojna
    - Jack nie był aż tak arogancki
    - Elsie nie było by zimno ani lód by sie pod nią nie zarwał ( a jak nawet tak to woda która by była pod nią zamarzła by)

    OdpowiedzUsuń
  6. zawaliste 1 rozdział i już wiadomo że nap ewno będe dalej czytała :D będe polecała koleżankom blogerkom om om aaaaaaaaaaaa sram z ekstytacji czy wy chcecie mnie zabić umrę ze strachu,śmiechu i załału serca trolololol pozdro
    naćpana opowiadaniem nowa czytelniczka :D Olusia

    OdpowiedzUsuń